Każdego dnia poddajesz się nicnierobieniu i wmawiasz sobie, że to przecież dlatego, bo jesteś zmęczony. Po prostu słaniasz się na nogach i dlatego musisz się położyć. A najlepszą wersją tej czynności będzie ta przed koniecznie włączonym telewizorem, gdzie coś tam leci, i w zasadzie obojętnie co. Niech leci. Z pewnością cię ogłupi i sprawi, że patrzeć będziesz bez końca i umiaru. Czy o to ci chodzi? Nie, bo zawalasz sprawy, te swoje ważne sprawy, które zarówno mogą, jak i nie mogą poczekać. Ciągle tkwisz w różnego rodzaju ekranouzależnieniach. I sam już nie wiesz, czy włączasz telewizor, aby cię obezwładnił i ogłupił, nawet tymi najmądrzejszymi programami i filmami, czy też jesteś tak obezwładniony i ogłupiony, że tylko telewizja może ci pomóc. Na pewno odciągnie cię od jakiejkolwiek pracy i myślenia na jakieś konkretne tematy. I może o to w tym wszystkim chodzi?
A w domu piętrzą się rzeczy do zrobienia. Wszystko ciągle czeka na bliżej nieokreślone jutro. Pranie? Może wstawię, a potem, już suche, może zdejmę później, jakoś tak zaraz, może jutro. Nie chce ci się.
Myślisz sobie, że pewnie to depresja. Masz jakiś taki płaczliwy nastrój. Melancholie, sentymenty...? Czym to wszystko jest? A gdy jechałeś dziś do pracy to w radiu leciał taki fajny kawałek, piosenka, jedna z tych, która mniej lub bardziej, ale zawsze cię wzrusza. O czymś przypomina i sprawia, że czujesz wyraźnie i wyraźniej, że coś straciłeś, o ile w ogóle to coś kiedykolwiek miałeś. Może straciłeś złudzenia i żal ci tego okrutnie? Płyną ci łzy po policzkach, ale zanim dojedziesz na miejsce, na pewno się ogarniesz, pozbierasz i nikt się w niczym nie zorientuje. Może nawet nie ma komu i w czym się orientować, bo dziś dla wielu ludzi najdalej widocznym punktem jest czubek własnego, zadartego do góry nosa.
Tak ci ciężko na sercu i w ogóle, w głowie. Jesteś też ociążały fizycznie. Na nic nie masz siły. Wydaje ci się, że jedyne co dostajesz, to cios za ciosem od mniej lub bardziej świadomych ciosowania ciebie ludzi, których masz wokół. Wiesz, że to minie, ale na razie nie mija i uporczywie trwa, zbyt długo.
Nie masz kondycji i najmniejszej ochoty, by ją zdobyć, by wziąć się za siebie, ruszyć z miejsca. Nie masz siły na jakikolwiek wysiłek, a przecież żyjesz, a na to dopiero potrzeba energii. Jakoś ją jednak z siebie wykrzesasz, chociaż tak naprawdę czujesz, że jesteś jakiś przytłoczony, jakbyś na swych barkach dźwigał wielki ciężar. A przecież łykasz leki na uspokojenie, jednak sam nie wiesz czego. Nerwów? Przecież w zasadzie nie jesteś nerwowy. Może jakiegoś takiego niepokoju, który jest w tobie za dnia i w nocy. Cały jesteś bez mocy, obijasz się i potykasz, coś gubisz, zawieruszasz, jakieś rzeczy wypadają ci z rąk. Ciężko ci z tym, ale nie walczysz, poddajesz się, wycofujesz z wszystkich możliwych aktywności, z wszystkiego, z czego się tylko da. Z łatwością siebie przed sobą tłumaczysz i usprawiedliwiasz. No przecież masz rację. Kto, jeśli nie ty? Robisz wyłącznie to, co musisz i myślisz sobie też, że to wszystko, całe to zmęczenie, to przecież może być już starość. Co? Może za wcześnie? Może, a może nie? Zatem, choć wiesz, że to ci może zaszkodzić, ruchy redukujesz do minimum. Jednak codziennie musisz przecież coś zrobić, zatem jednak robisz. I tylko co jakiś czas naprawdę zastanawiasz się, czy to wszystko, to nie jest jakaś poważna sprawa, może depresja, a może jednak jedynie zwykłe lenistwo.
SzczeRyS – Podgląd życia
Życie, ludzie i różne zdarzenia widziane poprzez emocje, jak i zupełnie na spokojnie. Prawda uniwersalna dla wszystkich oraz jednostronna, mająca zachęcać do myślenia, reagowania i polemiki
czwartek, 10 lipca 2025
Depresja czy lenistwo?
sobota, 5 lipca 2025
Naprzeciw
Nie jestem pewien, czy tego mnie nauczono, ale jakoś tak
wyszło, że najczęściej wychodzę ludziom naprzeciw. Uprzedzam ich ruchy, by było
im łatwiej, prościej, wygodniej, szybciej, przyjemniej, by widzieli moje
zaangażowanie. Chcę płynąć z wiatrem i z nikim się nie siłować. Ma być miło,
chociaż nie zawsze tylko i wyłącznie dla mnie. Chyba po prostu lubię
wychodzenie naprzeciw innym ludziom. Sprawia mi to przyjemność i jest dla mnie
naturalne, normalne. Tym samym sobie i innym przynoszę takie małe zadowolenia.
I choć wydaje się, że tych wszystkich drobnych czynności zupełnie nikt nie
dostrzega, to jednak wiem na pewno, że są zauważalne.
Staram
się umieć współpracować ze wszystkimi, chociaż ta relacja nie zawsze jest
zwrotna, a bywa wręcz przewrotna, gdy tłumaczyć komuś trzeba, że nie musi mnie kochać, ani nawet lubić, by mnie szanować jako człowieka, dobrze współpracować i wspólnie realizować różne zadania. Zdarza się też, że lubię kogoś, kogo nikt nie
lubi. Z różnymi ludźmi robię takie rzeczy, których – jak się potem okazuje –
nikt z nimi nigdy nie robił lub oni z nikim nie robili. Odkrywają siebie i
poznają nowe możliwości i bywa też, że są pełni autentycznej wdzięczności.
Czasami,
niczym anioł, we właściwym miejscu spadam prosto z nieba. Pojawiam się tam,
gdzie jestem potrzebny i gdzie coś mogę zdziałać, pomóc, choćby tylko coś
wytłumaczyć, pokazać, powiedzieć. Zdarza się też, że otwieram przestrzenie
wcześniej niedostępne dla innych. A potem ludzie w tych otwartych już przestrzeniach
wędrują dalej samodzielnie, ośmieleni i dumni z siebie. Czasami też ze mną, ale
najczęściej już beze mnie, jednak bez lęku, który zwykle towarzyszy wszystkiemu
co nowe, nieznane i niepewne. Widziałem ich radość i zadowolenie. Nieraz też
dane mi było usłyszeć słowa wdzięczności, proste, miłe: Dziękuję.
Zastanawiałem
się po co mi to naprzeciw wychodzenie, i jak dotąd nie znalazłem żadnej
odpowiedzi. Ja tak mam, i tyle. Może chcę spełniać oczekiwania ludzi? Może?
Najczęściej jest jednak tak, że pojawiam się w miejscu, gdzie oczekiwań nikt
raczej nie ma, a już szczególnie w stosunku do mnie. Jestem tu gdzie trzeba i
to jest zaskoczeniem dla mnie i dla innych ludzi. Czy zatem chcę zostać
zauważonym, zapaść w pamięć i tam zostać, może na dłużej, a jeśli nie, to
choćby przez chwilę? Być nie przecinkiem lub kropką, ale wykrzyknikiem?
Zdarza
się też, że z tym wychodzeniem naprzeciw czasami mam kłopot, bo nie wszyscy
ludzie są gotowi na spotkanie z drugim człowiekiem. Nie okazują żadnej
wdzięczności, uważając chyba, że wszystko po prostu im się należy. A tak
przecież nie jest. Bywa też, że – szczególnie na koniec – jestem częstowany
kopem w tylną część ciała. I tyle z tego mam. I wtedy sobie tak oto myślę: To nieprawda, że jeśli będę dobry, to
zostanie to zauważone i adekwatnie nagrodzone. Nic takiego się nie dzieje.
O zaszczyty i nagrody trzeba walczyć i się o nie upominać. Trzeba konfrontować
się z innymi, no i dużo mówić, niekoniecznie robić. A ja wolę robić, w ciszy,
spokoju, i nie lubię konfrontacji, co nie oznacza, że do niej nie dochodzi.
Na początku naprzeciw jest zawsze nieprzewidywalny i
obcy człowiek, który z czasem – co rzadkie – może sam się oswoi lub – co częstsze – da się oswoić. Może też pozostać dziki lub nawet zdziczeć jeszcze bardziej. W końcu jest przecież tak, że w oswojonym dzikusie pozostaje to, co
było pierwotne, i może się obudzić w najmniej spodziewanym momencie. Wtedy to lepiej nie być naprzeciw
ani nigdzie indziej w pobliżu.
poniedziałek, 30 czerwca 2025
Liczenie
środa, 25 czerwca 2025
Krzyk
Jest we mnie krzyk. Słyszę go
bardzo głośno, choć jest bezdźwięczny. Przepełnia całe moje ciało, jest
wszędzie, w każdej, nawet najdrobniejszej części. Wprawia mnie w wewnętrzne
drżenie. Krzyku nikt nie słyszy, nikt go też w żaden sposób nie zauważa, zatem wygląda
na to, że wszystko jest w porządku, krzyk nikomu nie przeszkadza i nikomu nie
zagraża. Nikomu, poza mną, bo to nic dobrego, gdy zamiast radości i spokoju,
wszystko we mnie krzyczy. Co się dzieje? Czy to krzyk rozpaczy, bezradności, porażki,
przegranej? Czy krzyczy we mnie coś, co wcale nie chce, ale co musi zostać i z pewnością zostanie złamane?
Jak krzyk i chaos zamienić w ciszę i porządek albo w konstruktywne
działanie? Jak się nie poddać i przeć do przodu, skoro czuję, że ten krzyk jest
jak kula u nogi, która będąc ciężarem, spowalnia ruchy i nierozerwalnie ciągnie
się za mną? Jestem jak ptak z podciętymi skrzydłami. Nie mogę się oderwać od
ziemi, realiów, rzeczywistości i odlecieć w krainę szczęśliwości. Jestem sam w
oceanie bezkresnej wody. Nie tonę, jakoś tam płynę, ale nie widzę możliwości wyjścia z tej sytuacji.
A może po prostu trzeba się
wykrzyczeć, wyrzucić z siebie wszystko? Tylko czym jest to wszystko? Czy to jakiś
wewnętrzny gniew, bunt, rozczarowanie, niezgoda na to, co zastane i spotkane,
co się już stało, dzieje lub stanie? Czy wszystkie te rzeczy razem lub każda
osobno męczą i nie dają spokoju? Czy powinienem krzyczeć na siebie samego, czy może
na cały świat, który źle, niewłaściwie się ze mną obchodzi? Czy pomoże
wykrzyczenie wszystkiego, czy też raczej jeszcze bardziej pobudzi wewnętrzne
wibracje i poruszy cały układ nerwowy?
Kiedy krzyk, ten we mnie,
przestanie krzyczeć? Kto lub co, jak i kiedy go wyłączy albo chociaż, jak najszybciej w jakiś sposób wyciszy,
zagłuszy, rozproszy?
Krzyk nikomu do niczego nie jest potrzebny, męczy,
obezwładnia, sprawia ból i przynosi cierpienie, dlatego nie chcę krzyczeć zarówno
wewnątrz siebie, jak i na zewnątrz. Nie chcę mieć jakichkolwiek powodów do
krzyku, no chyba że ze szczęścia i z radości!
piątek, 20 czerwca 2025
Post factum
Wcale nie jestem takim mądralą, jakim mogę się wydawać lub jakim bym chciał być. To, co właściwie powinienem powiedzieć i zrobić, najczęściej do mnie przychodzi, ale nie wtedy, gdy jest najbardziej potrzebne, tu i teraz, ale post factum, czyli po fakcie, gdy zostaję sam i mam czas na to, by na spokojnie wszystko przemyśleć. Wolny przepływ myśli czasami uruchamia takie pokłady mądrości, których nawet nie jestem świadomy. Wtedy to doskonałe i najlepsze rozwiązania przychodzą od tak, po prostu, bez żadnego wysiłku i napinania. Ale czasu nie można już cofnąć i dzieją się rzeczy, które są wynikiem mego nie tyle nieprzygotowania, ile jakiejś takiej wewnętrznej blokady, zacięcia się w sobie, jakby stresu sytuacyjnego. To coś jak na egzaminie, gdy wiem, że umiem odpowiedzieć na zadane pytanie, ale z jakichś powodów jednak nie mam dostępu do tej wiedzy, albo nie umiem tego właściwie wyartykułować. Plączę się i wyglądam na nieprzygotowanego. Wychodzi na to, że nie panuję nad sobą i tym samym nie tyle czegoś nie umiem lub nie wiem, ile raczej nie spełniam wymogów, na przykład egzaminacyjnych. Stres doprowadza do napięcia i blokuje swobodny przepływ myśli, zabiera mowę. Niejednokrotnie rozmówca potrafi mnie zaskoczyć, czym wytrąca mnie z wewnętrznej mobilizacji i równowagi, co z kolei wyłącza możliwość mojej najlepszej obrony siebie. Ale potem, już po wszystkim, siedzę sobie spokojny i myślę co i jak bym mógł wtedy powiedzieć i zrobić. Jestem taki mądry, że aż pełen podziwu dla siebie. Szkoda tylko, że ta mądrość jest post factum i że w przeszłości już mi nie pomoże. Jest jednak szansa, że może przyda się tu i teraz lub później, kiedyś indziej. Tylko czy wtedy będę o tym wszystkim jeszcze pamiętał?
niedziela, 15 czerwca 2025
Upartość
Upartość to trudna cecha charakteru. Uparciuch, jak się na czymś zatnie, czyli uprze, to będzie w to brnąć nawet wówczas, gdy upartość najbardziej jemu będzie przeszkadzać i szkodzić. Taka to już natura uparciucha. Ponieważ wcześniej lub później, ale jednak refleksja przychodzi, ocknie się, gdy już będzie za późno i gdy nie da się odwrócić tego, do czego doprowadziła upartość.
Ale trzeba wiedzieć, że uparciuch nie za bardzo ma wybór. Jego upartość ma być karą dla innych, ale tak naprawdę najbardziej jest karą dla niego. I nawet gdy cierpi, nie umie, a czasami nie chce odpuścić, więc zapętla się na użalaniu nad sobą. A pomoc nie nadchodzi, tymczasem użalanie może być przez otoczenie kompletnie niezrozumiałe. Tutaj trzeba tylko pojąć, że wystarczy odpuścić upór i wszystko się ułoży. Ale nie, hamulec jest włączony i nie pozwala na ruszenie z miejsca. Upór nie maleje, lecz tylko coraz bardziej narasta. Może nawet osiągnąć wyższy poziom, czyli zacietrzewienie.
W końcu jednak przychodzi zmęczenie materiału, ale ponieważ wszystko to zwykle dość długo trwa, dlatego na ogół nie ma już do czego wracać. Może w ogóle nie było o co i po co walczyć, może można było się dogadać? Ależ nie, oczywiście że nie! Nie, nie, nie! W życiu!
Tak oto, tocząc wewnętrzną walkę z samym sobą, upartość zwycięża i zbiera nikomu niepotrzebne żniwo. Trudno i przykro, a przecież było miło.
wtorek, 10 czerwca 2025
Życie w wygodzie
czwartek, 5 czerwca 2025
No to wybrali(śmy)
sobota, 31 maja 2025
Pies
poniedziałek, 26 maja 2025
Krótkodystansowcy
-
Stale ktoś kogoś porównuje. Sam niemal nieustannie porównujesz i jesteś porównywany do kogoś innego lub nawet kilku innych. Ja...
-
Każdy człowiek ma wokół siebie jakieś otoczenie. Nie chodzi tu o tereny, wokół których mieszka, chociaż i one mogą być bardzo atrakcyjne ...
-
Agresor to ktoś, kto pierwszy atakuje, szczególnie wtedy, gdy nikt się nim nie zajmuje. To on zajmuje się wszystkimi i wszystkim, nawet ty...
-
Teoretycznie nikt nie lubi być na smyczy, czyli na uwięzi, którą ktoś trzyma w swoich rękach. Jako ludzie naturalnie chcemy być wolni i żyć...
-
Niemal każdemu dość łatwo przychodzi krytyczna, surowa ocena innych ludzi, której nie towarzyszy dłuższa obserwacja ani tym bardziej próba z...
-
Urojenia to taka wyższa forma życia marzeniami bardziej niż rzeczywistością, w której nad tym co jest, przeważa forma życzeniowa, czyli...
-
Nie warto wykonywać żadnych nerwowych ruchów, za to warto zachować spokój i opanowanie. Przeczekanie bywa sposobem na różnego rodzaju dziw...
-
Można żyć własnym życiem, mieć pomysł na siebie, na spędzanie wolnego czasu i samemu wychodzić z wszelkiego rodzaju inicjatywą. Można opowia...
-
Solo to stan, w którym wreszcie masz czas na to, żeby zająć się sobą, swoimi sprawami, swoimi myślami. Cisza, spokój, zero rozpraszaczy – to...
-
Dość często obwiniamy innych ludzi o to, tamto i owamto. Widzimy ich wady, wytykamy błędy i stanowczo je potępiamy, choćby tylko podcza...