czwartek, 10 lipca 2025

Depresja czy lenistwo?

Każdego dnia poddajesz się nicnierobieniu i wmawiasz sobie, że to przecież dlatego, bo jesteś zmęczony. Po prostu słaniasz się na nogach i dlatego musisz się położyć. A najlepszą wersją tej czynności będzie ta przed koniecznie włączonym telewizorem, gdzie coś tam leci, i w zasadzie obojętnie co. Niech leci. Z pewnością cię ogłupi i sprawi, że patrzeć będziesz bez końca i umiaru. Czy o to ci chodzi? Nie, bo zawalasz sprawy, te swoje ważne sprawy, które zarówno mogą, jak  i nie mogą poczekać. Ciągle tkwisz w różnego rodzaju ekranouzależnieniach. I sam już nie wiesz, czy włączasz telewizor, aby cię obezwładnił i ogłupił, nawet tymi najmądrzejszymi programami i filmami, czy też jesteś tak obezwładniony i ogłupiony, że tylko telewizja może ci pomóc. Na pewno odciągnie cię od jakiejkolwiek pracy i myślenia na jakieś konkretne tematy. I może o to w tym wszystkim chodzi?
A w domu piętrzą się rzeczy do zrobienia. Wszystko ciągle czeka na bliżej nieokreślone jutro. Pranie? Może wstawię, a potem, już suche, może zdejmę później, jakoś tak zaraz, może jutro. Nie chce ci się.
Myślisz sobie, że pewnie to depresja. Masz jakiś taki płaczliwy nastrój. Melancholie, sentymenty...? Czym to wszystko jest? A gdy jechałeś dziś do pracy to w radiu leciał taki fajny kawałek, piosenka, jedna z tych, która mniej lub bardziej, ale zawsze cię wzrusza. O czymś przypomina i sprawia, że czujesz wyraźnie i wyraźniej, że coś straciłeś, o ile w ogóle to coś kiedykolwiek miałeś. Może straciłeś złudzenia i żal ci tego okrutnie? Płyną ci łzy po policzkach, ale zanim dojedziesz na miejsce, na pewno się ogarniesz, pozbierasz i nikt się w niczym nie zorientuje. Może nawet nie ma komu i w czym się orientować, bo dziś dla wielu ludzi najdalej widocznym punktem jest czubek własnego, zadartego do góry nosa.
Tak ci ciężko na sercu i w ogóle, w głowie. Jesteś też ociążały fizycznie. Na nic nie masz siły. Wydaje ci się, że jedyne co dostajesz, to cios za ciosem od mniej lub bardziej świadomych ciosowania ciebie ludzi, których masz wokół. Wiesz, że to minie, ale na razie nie mija i uporczywie trwa, zbyt długo. 
Nie masz kondycji i najmniejszej ochoty, by ją zdobyć, by wziąć się za siebie, ruszyć z miejsca. Nie masz siły na jakikolwiek wysiłek, a przecież żyjesz, a na to dopiero potrzeba energii. Jakoś ją jednak z siebie wykrzesasz, chociaż tak naprawdę czujesz, że jesteś jakiś przytłoczony, jakbyś na swych barkach dźwigał wielki ciężar. A przecież łykasz leki na uspokojenie, jednak sam nie wiesz czego. Nerwów? Przecież w zasadzie nie jesteś nerwowy. Może jakiegoś takiego niepokoju, który jest w tobie za dnia i w nocy. Cały jesteś bez mocy, obijasz się i potykasz, coś gubisz, zawieruszasz, jakieś rzeczy wypadają ci z rąk. Ciężko ci z tym, ale nie walczysz, poddajesz się, wycofujesz z wszystkich możliwych aktywności, z wszystkiego, z czego się tylko da. Z łatwością siebie przed sobą tłumaczysz i usprawiedliwiasz. No przecież masz rację. Kto, jeśli nie ty? Robisz wyłącznie to, co musisz i myślisz sobie też, że to wszystko, całe to zmęczenie, to przecież może być już starość. Co? Może za wcześnie? Może, a może nie? Zatem, choć wiesz, że to ci może zaszkodzić, ruchy redukujesz do minimum. Jednak codziennie musisz przecież coś zrobić, zatem jednak robisz. I tylko co jakiś czas naprawdę zastanawiasz się, czy to wszystko, to nie jest jakaś poważna sprawa, może depresja, a może jednak jedynie zwykłe lenistwo. 

sobota, 5 lipca 2025

Naprzeciw

Nie jestem pewien, czy tego mnie nauczono, ale jakoś tak wyszło, że najczęściej wychodzę ludziom naprzeciw. Uprzedzam ich ruchy, by było im łatwiej, prościej, wygodniej, szybciej, przyjemniej, by widzieli moje zaangażowanie. Chcę płynąć z wiatrem i z nikim się nie siłować. Ma być miło, chociaż nie zawsze tylko i wyłącznie dla mnie. Chyba po prostu lubię wychodzenie naprzeciw innym ludziom. Sprawia mi to przyjemność i jest dla mnie naturalne, normalne. Tym samym sobie i innym przynoszę takie małe zadowolenia. I choć wydaje się, że tych wszystkich drobnych czynności zupełnie nikt nie dostrzega, to jednak wiem na pewno, że są zauważalne.   
Staram się umieć współpracować ze wszystkimi, chociaż ta relacja nie zawsze jest zwrotna, a bywa wręcz przewrotna, gdy tłumaczyć komuś trzeba, że nie musi mnie kochać, ani nawet lubić, by mnie szanować jako człowieka, dobrze współpracować i wspólnie realizować różne zadania. Zdarza się też, że lubię kogoś, kogo nikt nie lubi. Z różnymi ludźmi robię takie rzeczy, których – jak się potem okazuje – nikt z nimi nigdy nie robił lub oni z nikim nie robili. Odkrywają siebie i poznają nowe możliwości i bywa też, że są pełni autentycznej wdzięczności.
Czasami, niczym anioł, we właściwym miejscu spadam prosto z nieba. Pojawiam się tam, gdzie jestem potrzebny i gdzie coś mogę zdziałać, pomóc, choćby tylko coś wytłumaczyć, pokazać, powiedzieć. Zdarza się też, że otwieram przestrzenie wcześniej niedostępne dla innych. A potem ludzie w tych otwartych już przestrzeniach wędrują dalej samodzielnie, ośmieleni i dumni z siebie. Czasami też ze mną, ale najczęściej już beze mnie, jednak bez lęku, który zwykle towarzyszy wszystkiemu co nowe, nieznane i niepewne. Widziałem ich radość i zadowolenie. Nieraz też dane mi było usłyszeć słowa wdzięczności, proste, miłe: Dziękuję.
Zastanawiałem się po co mi to naprzeciw wychodzenie, i jak dotąd nie znalazłem żadnej odpowiedzi. Ja tak mam, i tyle. Może chcę spełniać oczekiwania ludzi? Może? Najczęściej jest jednak tak, że pojawiam się w miejscu, gdzie oczekiwań nikt raczej nie ma, a już szczególnie w stosunku do mnie. Jestem tu gdzie trzeba i to jest zaskoczeniem dla mnie i dla innych ludzi. Czy zatem chcę zostać zauważonym, zapaść w pamięć i tam zostać, może na dłużej, a jeśli nie, to choćby przez chwilę? Być nie przecinkiem lub kropką, ale wykrzyknikiem?
Zdarza się też, że z tym wychodzeniem naprzeciw czasami mam kłopot, bo nie wszyscy ludzie są gotowi na spotkanie z drugim człowiekiem. Nie okazują żadnej wdzięczności, uważając chyba, że wszystko po prostu im się należy. A tak przecież nie jest. Bywa też, że – szczególnie na koniec – jestem częstowany kopem w tylną część ciała. I tyle z tego mam. I wtedy sobie tak oto myślę: To nieprawda, że jeśli będę dobry, to zostanie to zauważone i adekwatnie nagrodzone. Nic takiego się nie dzieje. O zaszczyty i nagrody trzeba walczyć i się o nie upominać. Trzeba konfrontować się z innymi, no i dużo mówić, niekoniecznie robić. A ja wolę robić, w ciszy, spokoju, i nie lubię konfrontacji, co nie oznacza, że do niej nie dochodzi. 
Na początku naprzeciw jest zawsze nieprzewidywalny i obcy człowiek, który z czasem – co rzadkie – może sam się oswoi lub – co częstsze – da się oswoić. Może też pozostać dziki lub nawet zdziczeć jeszcze bardziej. W końcu jest przecież tak, że w oswojonym dzikusie pozostaje to, co było pierwotne, i może się obudzić w najmniej spodziewanym momencie. Wtedy to lepiej nie być naprzeciw ani nigdzie indziej w pobliżu.

poniedziałek, 30 czerwca 2025

Liczenie

Umiesz liczyć, to licz na siebie. To powiedzenie każdy słyszał, ale przecież trzeba też pamiętać, że w sprawach liczenia dość często musimy też polegać na innych ludziach, wierząc w ich uczciwość, a tym samym kompetencje i profesjonalizm. Najczęściej w wielu różnych miejscach liczą za nas różnego rodzaju maszyny, a my tylko zatwierdzamy to, co wyliczyły i zwykle na koniec tylko płacimy. I choć zdarzają się błędy, to jednak najczęściej wynikają one z niedopatrzenia człowieka, jakiejś pomyłki czy przeoczenia. Błędy zauważone, powinny zostać skorygowane i poprawione. Nie można tego bagatelizować. 
A co z głosami w wyborach, które zostały źle policzone, niepoprawnie przełożone z jednej kupki na drugą lub źle zakwalifikowane, na korzyść jednego z kandydatów i niekorzyść drugiego? Czy to tylko kilka niewiele znaczących i ostatecznie niczego nie zmieniających zwykłych ludzkich pomyłek, przeoczeń, wynik zmęczenia zbyt długą i nudną pracą w komisji wyborczej? Czy może jednak chodzi o działanie celowe i zamierzone, depczące demokrację i wszelkie jej zasady, noszące znamiona przestępstwa, bo w takim wymiarze to już nie jest niewinna, naiwna zabawa w przedszkolu? 
Skąd się wzięli ci wszyscy pomyłkowicze? Czy te wszystkie błędy to wynik ich oddolnego, samodzielnego, nieskoordynowanego, mniej lub bardziej przypadkowego działania, czy też może wynik centralnego sterowania, wytycznych i wskazówek, według których postępowali, co ostatecznie miało doprowadzić do tego, co otrzymaliśmy? 
Co jeśli okaże się, że to całe liczenie było jednym wielkim przekrętem sprytnie zmontowanym na potrzeby tych, którzy za wszelką cenę, bez względu na wszystko i wszystkich, nawet uczciwości i zwykłej ludzkiej przyzwoitości, postanowili, że muszą wygrać i wygrają? 
Zasada jest lub powinna być jedna. Jeśli zdarzył się chociaż jeden błąd, to znaczy, że tych błędów mogło być więcej i jeszcze raz od nowa trzeba wszystko sprawdzić i policzyć. Tylko jak to teraz zrobić, by wszystko dla wszystkich było wiarygodne, niepodważalne i naprawdę uczciwe? Co jeśli okaże się, że suma drobnych błędów powielonych wielokrotnie miała znaczenie? Co jeśli ponowne przeliczenie głosów przyniesie nowe wyniki, inne od tych, które teraz mamy i znamy? 

środa, 25 czerwca 2025

Krzyk

Jest we mnie krzyk. Słyszę go bardzo głośno, choć jest bezdźwięczny. Przepełnia całe moje ciało, jest wszędzie, w każdej, nawet najdrobniejszej części. Wprawia mnie w wewnętrzne drżenie. Krzyku nikt nie słyszy, nikt go też w żaden sposób nie zauważa, zatem wygląda na to, że wszystko jest w porządku, krzyk nikomu nie przeszkadza i nikomu nie zagraża. Nikomu, poza mną, bo to nic dobrego, gdy zamiast radości i spokoju, wszystko we mnie krzyczy. Co się dzieje? Czy to krzyk rozpaczy, bezradności, porażki, przegranej? Czy krzyczy we mnie coś, co wcale nie chce, ale co musi zostać i z pewnością zostanie złamane?
Jak krzyk i chaos zamienić w ciszę i porządek albo w konstruktywne działanie? Jak się nie poddać i przeć do przodu, skoro czuję, że ten krzyk jest jak kula u nogi, która będąc ciężarem, spowalnia ruchy i nierozerwalnie ciągnie się za mną? Jestem jak ptak z podciętymi skrzydłami. Nie mogę się oderwać od ziemi, realiów, rzeczywistości i odlecieć w krainę szczęśliwości. Jestem sam w oceanie bezkresnej wody. Nie tonę, jakoś tam płynę, ale nie widzę możliwości wyjścia z tej sytuacji. 
A może po prostu trzeba się wykrzyczeć, wyrzucić z siebie wszystko? Tylko czym jest to wszystko? Czy to jakiś wewnętrzny gniew, bunt, rozczarowanie, niezgoda na to, co zastane i spotkane, co się już stało, dzieje lub stanie? Czy wszystkie te rzeczy razem lub każda osobno męczą i nie dają spokoju? Czy powinienem krzyczeć na siebie samego, czy może na cały świat, który źle, niewłaściwie się ze mną obchodzi? Czy pomoże wykrzyczenie wszystkiego, czy też raczej jeszcze bardziej pobudzi wewnętrzne wibracje i poruszy cały układ nerwowy? 
Kiedy krzyk, ten we mnie, przestanie krzyczeć? Kto lub co, jak i kiedy go wyłączy albo chociaż, jak najszybciej w jakiś sposób wyciszy, zagłuszy, rozproszy? 
Krzyk nikomu do niczego nie jest potrzebny, męczy, obezwładnia, sprawia ból i przynosi cierpienie, dlatego nie chcę krzyczeć zarówno wewnątrz siebie, jak i na zewnątrz. Nie chcę mieć jakichkolwiek powodów do krzyku, no chyba że ze szczęścia i z radości! 

piątek, 20 czerwca 2025

Post factum

Wcale nie jestem takim mądralą, jakim mogę się wydawać lub jakim bym chciał być. To, co właściwie powinienem powiedzieć i zrobić, najczęściej do mnie przychodzi, ale nie wtedy, gdy jest najbardziej potrzebne, tu i teraz, ale post factum, czyli po fakcie, gdy zostaję sam i mam czas na to, by na spokojnie wszystko przemyśleć. Wolny przepływ myśli czasami uruchamia takie pokłady mądrości, których nawet nie jestem świadomy. Wtedy to doskonałe i najlepsze rozwiązania przychodzą od tak, po prostu, bez żadnego wysiłku i napinania. Ale czasu nie można już cofnąć i dzieją się rzeczy, które są wynikiem mego nie tyle nieprzygotowania, ile jakiejś takiej wewnętrznej blokady, zacięcia się w sobie, jakby stresu sytuacyjnego. To coś jak na egzaminie, gdy wiem, że umiem odpowiedzieć na zadane pytanie, ale z jakichś powodów jednak nie mam dostępu do tej wiedzy, albo nie umiem tego właściwie wyartykułować. Plączę się i wyglądam na nieprzygotowanego. Wychodzi na to, że nie panuję nad sobą i tym samym nie tyle czegoś nie umiem lub nie wiem, ile raczej nie spełniam wymogów, na przykład egzaminacyjnych. Stres doprowadza do napięcia i blokuje swobodny przepływ myśli, zabiera mowę. Niejednokrotnie rozmówca potrafi mnie zaskoczyć, czym wytrąca mnie z wewnętrznej mobilizacji i równowagi, co z kolei wyłącza możliwość mojej najlepszej obrony siebie. Ale potem, już po wszystkim, siedzę sobie spokojny i myślę co i jak bym mógł wtedy powiedzieć i zrobić. Jestem taki mądry, że aż pełen podziwu dla siebie. Szkoda tylko, że ta mądrość jest post factum i że w przeszłości już mi nie pomoże. Jest jednak szansa, że może przyda się tu i teraz lub później, kiedyś indziej. Tylko czy wtedy będę o tym wszystkim jeszcze pamiętał?

niedziela, 15 czerwca 2025

Upartość

Upartość to trudna cecha charakteru. Uparciuch, jak się na czymś zatnie, czyli uprze, to będzie w to brnąć nawet wówczas, gdy upartość najbardziej jemu będzie przeszkadzać i szkodzić. Taka to już natura uparciucha. Ponieważ wcześniej lub później, ale jednak refleksja przychodzi, ocknie się, gdy już będzie za późno i gdy nie da się odwrócić tego, do czego doprowadziła upartość.
Ale trzeba wiedzieć, że uparciuch nie za bardzo ma wybór. Jego upartość ma być karą dla innych, ale tak naprawdę najbardziej jest karą dla niego. I nawet gdy cierpi, nie umie, a czasami nie chce odpuścić, więc zapętla się na użalaniu nad sobą. A pomoc nie nadchodzi, tymczasem użalanie może być przez otoczenie kompletnie niezrozumiałe. Tutaj trzeba tylko pojąć, że wystarczy odpuścić upór i wszystko się ułoży. Ale nie, hamulec jest włączony i nie pozwala na ruszenie z miejsca. Upór nie maleje, lecz tylko coraz bardziej narasta. Może nawet osiągnąć wyższy poziom, czyli zacietrzewienie.
W końcu jednak przychodzi zmęczenie materiału, ale ponieważ wszystko to zwykle dość długo trwa, dlatego na ogół nie ma już do czego wracać. Może w ogóle nie było o co i po co walczyć, może można było się dogadać? Ależ nie, oczywiście że nie! Nie, nie, nie! W życiu!
Tak oto, tocząc wewnętrzną walkę z samym sobą, upartość zwycięża i zbiera nikomu niepotrzebne żniwo. Trudno i przykro, a przecież było miło. 

wtorek, 10 czerwca 2025

Życie w wygodzie

Miałem żyć tak, aby nikt nigdy przeze mnie nie płakał. I chociaż z pewnością nie do końca i z wszystkimi mi się to udało, to jednak, bardzo się starając, napotkałem na ludzi, przez których ja płakałem. Tym ludziom pewnie nikt niczego nie wpajał do głowy lub nie wzięli sobie do serca tego liczenia się z bliźnim i dbania o jego interesy, często nawet kosztem swoich spraw. Nie wiem tylko, jak to się stało. Przecież większość ludzi w Polsce została wychowana w wierze katolickiej i takie rzeczy raczej powinni sobie przyswoić. Ale wiadomo jak to jest, teoretycznie można coś wiedzieć, ale w praktyce w ogóle tego nie znać i nie stosować.
Dla wygody innych, którzy nawet nie zauważali i nie doceniali mego poświęcenia, cierpiałem niewygody. Właśnie tak często robią rodzice wobec dzieci, a jak to wygląda u dorosłych, znających się nawzajem, jak też całkiem obcych sobie ludzi? Bywa różnie, już nawet z samymi rodzicami, którzy przecież potrafią nie przejmować się własnymi dziećmi i ich potrzebami.
Dla tych, przez których płakałem, z pewnością nie znaczyłem tyle, ile oni dla mnie znaczyli. Z cudzymi łzami ci ludzie nie umieli lub nie chcieli sobie poradzić, zatem nie traktowali sprawy jak własnej. To po prostu nie był ich problem. Tylko czy aby na pewno? Z pewnością nie zdawali sobie tego typu pytań. Bo i po co? Kosztem innych, żyli w wygodzie, nic nawet o tym nie wiedząc. 

czwartek, 5 czerwca 2025

No to wybrali(śmy)

Dumny naród w środku Europy wybrał swego prezydenta. To o nas – Polakach, i o naszym wyborze, który w pierwszej turze był na tyle bogaty, że pewnie nie jedna osoba patrząc na kartę wyborczą, dziwiła się i zadawała sobie pytanie: Czy to aby na pewno jest ta karta do głosowania? Wszystkich zaskoczyły wyniki, zwłaszcza pozycje numer 3 i 4. Czy to aby na pewno na tych ludzi chciano głosować i zagłosowano? To dziwne, sądząc choćby tylko po tym, co głosili ci ludzie i jak się zachowywali. Wyborcom, czyli tym, którzy głosowali na tych kandydatów, to nie przeszkadzało. A może to był jakiś swoisty bunt, hucpa, jakieś jaja? A co by było, gdyby wszyscy, w ramach żartu i zmęczenia polityką dwóch największych partii od lat siłujących się ze sobą, tak zagłosowali i do drugiej tury przeszliby tylko nacjonaliści? Kogo byśmy wtedy wybrali?
Głosowanie na NIE, co widoczne jest najbardziej podczas wyborów prezydenckich, stało się jakąś naszą polską specjalnością. Zamiast oddać swój głos od razu na właściwą osobę, szukamy jakiegoś jakby zastępcy wszystkich funkcjonujących w danym czasie politycznych układów i w ramach jakiegoś tam sprzeciwu, a może też i gniewu, próbujemy układ rozsadzić od środka. Zapominamy jednak, że sami też tkwimy w tym środku i że taką zabawą w wysadzanie to możemy zaszkodzić przede wszystkim sobie, bo przecież nikt inny, tylko my sami poniesiemy konsekwencje naszych wyborów, zemsty na politykach czy też gniewu.
1 czerwca 2025 roku na prezydenta Polski wybraliśmy człowieka, którego wybrać po prostu nie mogliśmy, chociażby z powodu jego szemranej przeszłości, dziwnych zachowań, nadużyć i zmieniającym się sposobie opowiadania o nich. Prawda jest jedna, a kłamstw wiele, a my niemożliwe uczyniliśmy możliwym, ignorując też teraźniejszość wybranego kandydata, zarówno to, co mówił, jak i to, co robił (używki podczas debaty). Nie mogę pozbyć się wrażenia, że wygrałby ktokolwiek, kto tylko byłby namaszczony przez tę konkretną konserwatywną partię powszechnie szerzącą strach, z kłamstwa czyniącą prawdę, a z prawdy kłamstwo.
Jeśli przegrywa człowiek znany od wielu lat, przewidywalny, praworządny i uczciwy, a zwycięzcą zostaje facet, który niczym królik wyjęty zostaje przez magika z kapelusza, nieprzewidywalny, nieuczciwy, mijający się z prawdą i nieustannie zmieniający tłumaczenie samego siebie, swego zachowania i swych wypowiedzi, i nikomu w niczym to nie przeszkadza, to ja się pytam: Co to ma być? Jakieś jaja? Zbiorowy wygłup? Zabawa? Żart? 
Otto von Bismarck – kanclerz Niemiec w XIX wieku powiedział: „Dajcie Polakom rządzić, a sami się wykończą”. To daje do myślenia, tym bardziej dlatego, że wciąż jest aktualne.

sobota, 31 maja 2025

Pies

Jestem jak pies. Najpierw ktoś pozwolił mi na bliskość, która doprowadziła do przywiązania, a potem zostałem odstawiony, jak alkohol przez alkoholika, który przeszedł na abstynencję. Tylko że ja zupełnie nie rozumiem tego odstawienia. Nie jestem złem ani uzależnieniem. Jestem do przyjaźni i kochania, a nie odstawiania, porzucania i zapominania.
Przywiązany gdzieś do czegoś, tkwię w niebycie, bo ani nie jestem, ani mnie nie ma. Nie wiem, co mam robić. Czekać? OK, ale jeśli tak, to jak długo? I czy jest na kogo i na co czekać? Może czekając tylko tracę czas? A może chodzi o to, bym jeszcze bardziej tęsknił, szalał? Mam leżeć cicho i spokojnie, nie zwracając niczyjej uwagi, czy może nerwowo krążyć wokół uwiązanej smyczy, warczeć, szczekać i zaczepiać każdego, kto znajdzie się obok? A może już teraz, jak najszybciej zacząć intensywnie rozglądać się za nowym panem? Jeśli zacznę się łasić, skamleć i będę miły, to może ktoś się zlituje, odwiąże mnie i przygarnie, pokocha, a ja odwdzięczę się mu swoją pisą miłością i wiernością. Czyż to nie jest proste?
Może nie jestem ideałem, bo gdzieś tam kiedyś zdarzyło mi się zawarczeć, a może nawet i ugryźć. Może też uchapałem kawałek dywanu? Może podgryzłem nogę od mebla, poszarpałem narzutę na kanapę i rozrzuciłem owoce, ale przecież jestem twoim idealnym życiowym towarzyszem, najlepszym przyjacielem jakiego masz, kompanem na spacerach, partnerem we wspólnym leniuchowaniu, oglądaniu telewizji i wcinaniu przegryzek, idealnym powiernikiem sekretów, no i… chyba najważniejsze – zawsze się cieszę, gdy tylko cię widzę, co znaczy, że bardzo cię kocham moim psim serduchem. Zawsze uważny i czujny na ciebie, pozostaję do usług, zatem możesz na mnie liczyć. Będę cię bronił nawet przed samym tobą i będę przy tobie, nawet gdy nie będziesz chciał. Możesz też się do mnie przytulić i dać mi coś dobrego do chapnięcia. Jestem zawsze chętny do zabawy z tobą. Zamerdam ogonem, dam głos, podam łapę, zaaportuję, wykonam komendę i na koniec obliżę ci gębę.

poniedziałek, 26 maja 2025

Krótkodystansowcy

Krótkodystansowcy to ludzie sprawdzający się na krótszą lub dłuższą, ale jednak tylko chwilę. Nie dla nich długie dystanse, maratony i biegi z potem na czole i całym ciele. Są niczym sprinterzy. Wystartują, biegną szybko, czasem nawet bardzo szybko, i już za chwilę są na mecie. I wtedy to jest już koniec. To wszystko. Niczego więcej nie ma i nie będzie.
I choć pewne jest, że w życiu zawsze jest start i meta, to jednak dla kogoś, kto nie jest świadomy czyjejś krótkodystansowości, start wydaje się tylko początkiem, bez widocznej mety i końca. Owszem, w życiu są różnego rodzaju projekty, które zaczynają się i kończą, choćby szkoła, studia, kursy, szkolenia, ale ludzie? Z ludźmi jest podobnie, tyle tylko, że na co dzień nikt się nad tym nie zastanawia i na ogół z góry nie wie, kto jak długim będzie projektem w życiu, i to nawet mimo wcześniejszych deklaracji, danego słowa, składanych przyrzeczeń i przysięgania. Nawet wówczas, gdy umawiasz się na czas określony i na starcie już wiesz, widzisz gdzie będzie meta, to jednak zawsze jest też możliwość przedłużenia umowy, zwłaszcza gdy ze współpracy zadowolone są dwie strony.
Czy z krótkodystansowca można zrobić długodystansowca? To zależy, głównie od tego, czy on sam będzie tego chciał, czy z jakichś powodów zacznie mu na tym zależeć. Niejednokrotnie jest tak, że rzeczy niemożliwe jednak stają się możliwe, a te możliwe już nie.
W funkcjonowanie ze sobą dwojga ludzi mogą wkraść się różne błędy i nieporozumienia, które zazwyczaj można z łatwością wyeliminować, o ile tylko naprawdę się tego chce i nie tylko rozmawia się o nich, ale i zmienia postępowanie, dostosowując je do panujących możliwości zarówno swoich, jak też tej drugiej osoby. Brak przebaczenia, odpuszczenia, brak kompromisów i stawianie wyłącznie na swoim w końcu może doprowadzić do skrócenia nawet tego najdłuższego dystansu, który był planowany do wspólnego pokonania, do zakończenia nawet tego, co miało i mogło być na bliżej nieokreślone zawsze. W ten sposób zamiast potencjalnego długodystansowca mamy do czynienia z kimś, kto zostaje krótkodystansowcem.