O przyjaźni

Jedna z najpiękniejszych cech prawdziwej przyjaźni
to rozumieć i być rozumianym.
(Seneka)
O przyjaźni mówiło i pisało już wielu i wiele. Pisały one, pisali oni i co napisali, prawdą jest, bo wynika z doświadczenia. I tylko tym, którzy jeszcze wszystkiego nie przeżyli, nie zawsze może się to podobać. Inną sprawą jest, czy wszystko warto przeżyć i doświadczyć, ale pewne jest, że przyjaźni warto doświadczyć, choć niekoniecznie przeżyć, bo to oznacza jakiś jej kres. Ja jednak, zamiast pisać o tych, co to mówili, pisali, a nawet śpiewali, ograniczę się do ich cytowania i podejmę próbę dołączenia do grona piszących, gdyż słowa mówione ulotne są, bardziej niż te, które ukazują się na piśmie.
Pisanie ma jednak co najmniej jedną wadę, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie zależy nam tylko na tym, aby ktoś przeczytał to, co napisaliśmy, ale dokładnie zrozumiał, o co chodzi. Wadę tę – która wszak może być i zaletą, bo przecież rozwija wyobraźnię – można szybko skorygować podczas rozmowy, a jest nią różnorodność odbioru i interpretacji, wielość możliwości, która jest wynikiem filtracji tego, co nas do tej pory w życiu spotkało, tego co zobaczyliśmy, usłyszeliśmy, przeczytaliśmy i przeżyliśmy (nie mylić z bezmyślnym przebyciem, ot takim, po prostu). Można wszak słuchać i nic nie słyszeć tak samo, jak czytać, oglądać i nic nie pamiętać, nic z tego nie wynosząc. Można więc coś odbyć i coś przeżyć. Można coś przeczytać i zastanowić się nad tym, sprawić, by to, co dobre, mądre i ważne zostało w nas na dłużej niż ta chwila, w której treść pochłaniana jest przez wzrok. Można, ale kto ma dziś na to czas. Jesteśmy niczym w pogoni za wszystkim, co na co dzień jest dla nas ważne, ale i za tym, co wydaje nam się ważne, a tak naprawdę takim nie jest. Dlaczego? Bo to, tamto, owamto, bo podjęliśmy się czegoś, bo coś komuś obiecaliśmy, z kimś się umówiliśmy itd., itp. Chwała tym, którzy realizują podjęte zobowiązania, dotrzymują umowy czy danego słowa. Kto wie, czy w dzisiejszym świecie nie należą już do gatunku, który powoli i – mam nadzieję, że się mylę – bezpowrotnie odchodzi w przeszłość.
Przyjaciele, którzy nas słuchają,
są tymi, do których się przybliżamy
i w których obecności chcemy przebywać.
To, że jesteśmy wysłuchiwani,
tworzy nas, rozwija i poszerza.
(Karl Menninger)
Skoro było o wadzie pisania, która niekoniecznie jest wadą, niech będzie i o zaletach rozmowy, co i tak nieuchronnie prowadzi do porównań z pisaniem. Rozmowa ma tę przewagę nad kartami zadrukowanego papieru, że jest bezpośrednia i skierowana do konkretnego odbiorcy, a nie mniej lub bardziej anonimowych pojedynczych (bo raczej nie czyta się zbiorowo) ludzi. To tutaj, w trakcie rozmowy, mamy czas, bo zakładamy jednak, że mamy czas, aby wszystko dokładnie wytłumaczyć. W kontakcie bezpośrednim widzimy wszak reakcję drugiej osoby na to, co wypowiadamy. Z twarzy, miny odczytujemy to, czy przyswajany jest sens wypowiedzi. Jeśli kogoś znamy, to nawet w trakcie rozmowy telefonicznej jesteśmy w stanie wyczuć jego stan emocji i to, czy rozumiane jest, co mówimy. Zawsze na gorąco możemy skorygować nasze wypowiedzi, co trudno jest zrobić z tekstem, zwłaszcza po jego oddaniu do druku, a z tym jest tak, że zmieniać można niemal w nieskończoność i nigdy nie dojść do doskonałości, o którą przecież chodzi. Żadnych szans na poprawki nie ma autor wówczas, gdy czytelnik zmaga się z treścią. Niczego nie skoryguje, niczego nie dopowie, nie wyjaśni. Wszystkie te okoliczności trzeba przewidzieć wcześniej, a nie jest to łatwe, między innymi dlatego, że jest wiele znaczeń i kontekstów, możliwości zastosowań, torów, którymi mogą potoczyć się myśli. Bo nie jest też łatwo w pisaniu utrzymywać wielowątkowy wywód i nie pogubić się ze wszystkim, co zostało rozpoczęte. Tylko teoretycznie zawsze można coś dorzucić lub odjąć. W praktyce nie sposób nadążyć z zapisem za myślami – i tu znowu przewaga mówienia. Nie zawsze też można lub jest możliwe dodatkowe wtrącenie, które płynnie połączy wątki – to co jest z tym, co ma za chwilę nastąpić. O sprawach językowych, gramatycznych i interpunkcyjnych nawet nie warto tu już wspominać. W rozmowie zawsze można coś ująć inaczej i nie dbać tak bardzo o jakość, powtórzenia. Wiedzą to wszyscy, którzy kiedykolwiek spisywali czyjeś przemówienia i język mówiony zamieniali na język pisany. Niby to samo, a jakże coś innego. I w tym przypadku oczywiście jakość jest ważna, ale często treść jest ważniejsza. Łatwiej też kontrolować wielowątkowość, zwłaszcza jeśli rozmówca czuwa nad tym, co mówimy i zależy mu na zakończeniu rozpoczętych wątków. Jeśli tylko jest taka potrzeba, precyzować można niemal w nieskończoność. Za precyzowaniem idzie definiowanie i nie chodzi tu o wyszukane i nierozumiane słowa, zwroty, wyrażenia, ale przede wszystkim o znaczenie słów powszechnie znanych wszystkim. Często bowiem posługujemy się słowami, które każdy z nas inaczej definiuje. I choć wszyscy wiemy, co znaczy „dużo”, „mało”, to jednak niuans tkwi w kontekście i – w przypadku tylko tych dwóch słów – w skali porównania. Rozbieżności znajdziemy w bardzo wielu słowach, dużo ważniejszych dla zrozumienia całej wypowiedzi, jakakolwiek by ona była, mówiona lub pisana, takich chociażby jak „związek”, „oddanie” czy „lojalność”. Posługując się tymi samymi słowami, możemy coś innego rozumieć. Zaskakujące są rozbieżności interpretacji zwłaszcza przy porównaniu znaczenia takich słów jak „znajomy”, „kolega”, „przyjaciel”. Co/kto jest przed czym/kim? Co/kto ważniejsze/-y? Jaki stopień zażyłości oznacza każde z tych słów? To wszystko dość łatwo i szybko można ustnie zdefiniować, wyłożyć kontekst, przedstawić zależności i okoliczności. Rozmowa ma i tę zaletę, że składa się z pytań, których autor tekstu nie ma. Musi postawić je sobie sam.
Codziennie spotykamy wielu ludzi i wypowiadamy wiele słów, które nie zawsze tak wiele, jak byśmy chcieli, znaczą. Najczęściej wymieniamy się informacjami technicznymi: „byłem tam”, „zrobiłem to”, ale tak naprawdę każdy z nas poszukuje i potrzebuje czegoś więcej niż tylko wymiany informacji. Szukamy bliskich więzi, takich, po których ulecą wątpliwości, że coś takiego jak przyjaźń jest tylko wymysłem literatury czy filmu.
Każdy przyjaciel jest odzwierciedleniem świata w nas,
świata, który prawdopodobnie by się nie narodził,
gdyby nie jego przybycie.
(Anais Nin)
Oczywiście nie zawsze możliwe jest to swoiste uniesienie, wyższy stan umysłu, w którym tkwiąc, nie mierzymy czasu, lecz po prostu rozkoszujemy się trwającą chwilą. Jest wiele czynników, które przeszkadzają, by zbudować dobre relacje, by choć raz zatrzymać się na nieco dłużej, posłuchać, powiedzieć. Jeśli jednak zajdzie ten jeden raz, jeśli do niego dojdzie, jeśli jest odpowiedni czas, miejsce i okoliczności, to wówczas jest szansa, że dwoje ludzi spotka się ze sobą naprawdę blisko, a jeśli to nastąpi, wówczas tego nie zapomną i każde następne spotkanie będzie mogło być już inne niż te wszystkie przed owym zajściem. Połączy ich to, co niewidzialne, nieuchwytne, wzajemna, bliska relacja, rodzaj więzi, która spowoduje, że widząc się z daleka, uśmiechną się do siebie. Bo wiedzieć już będą o sobie dużo więcej niż wcześniej, bo może w tym zdarzeniu zdolni byli opowiedzieć o jakichś sekretach, myślach, którymi nie dzielą się nawet z najbliższymi, nawet z tymi, z którymi dzielą życie lub wspólne łóżko. Sekret to w końcu tylko coś takiego, co czyni go tym czymś (tym, czym jest), dlatego że my sami go tak traktujemy. Odarty z tajemniczości, przestaje być tak atrakcyjny, jak z pozoru się wydaje.
W każdym z nas jest moc wzajemnego oddziaływania. Ludzie zaskakują na siebie, niczym koła zębate odpowiednio w puste przestrzenie, lub nie. Przypadku „lub nie” nie będę tu omawiać, bo aż nadto wydaje się oczywisty, podczas gdy ten, kiedy zaskakują nie do końca świadomy. Bo przecież tak naprawdę jest bardzo wiele przeciwności losu, ale… jeszcze więcej od przeciwności losu jest przeszkód i barier w nas samych. Bo z jednej strony bardzo byśmy chcieli, a z drugiej, chyba jeszcze bardziej boimy się tego, co mogą o nas inni pomyśleć. A przecież ci inni, to w końcu na początku zupełnie obcy ludzie, a oni mają znajomych, którym mogą powiedzieć o nas, a ci znajomi też mają znajomych… i tak niemal w nieskończoność. To są przecież uprzedzenia, założenia i może nawet niesłuszne posądzenia. No tak, jednak żyjąc na tym świecie, pewnie nie jedno przeżyliśmy, zobaczyliśmy, usłyszeliśmy, a może i przeczytaliśmy (na ten temat). Co nam zatem pozostaje, zwłaszcza gdy nie radzimy sobie sami ze sobą? Czyżby wizyta u psychologa lub psychoanalityka (jeśli tak, to znak, że jesteś we władaniu mocy amerykańskiego kina)? Kilka płatnych seansów, które może i pomogą, ale docelowo oraz na stałe nie załatwią potrzeby bezinteresownego zrozumienia. Czy zatem łatwiej jest pójść do anonimowego specjalisty, u którego jesteśmy jednym z wielu mniej lub bardziej anonimowych pacjentów, czy może jednak warto spróbować zbudować coś, co ludzie zwą przyjaźnią? Uwaga! Tu nie ma barier wiekowych. Nigdy, dopóki żyjemy, na nic nie jest za późno. „Za późno” możemy wtłoczyć do swoich umysłów i karmić się tym, nawet nie zauważając sytuacji, w których mijają nas wielkie okazje (bynajmniej nie te związane z wyprzedażami w markowych sklepach). Ach, żeby to było takie łatwe! A co w życiu jest łatwe? Czy cenimy to, co łatwo przychodzi? To trzeba budować i to mozolnie, trzeba pielęgnować niczym roślinę w doniczce, choć tak naprawdę często wystarcza tylko ten pierwszy, jakże ważny raz. Jeśli tylko wytworzy się więź, nić porozumienia i chęć wzajemnego zrozumienia, a nie tylko wysłuchania, to jest szansa, bardzo duża szansa. To, czy przekujemy ją na coś trwałego, będzie zależało od dwóch stron, ale z własnego doświadczenia wiem, że i determinacja tylko jednej z dwóch osób może doprowadzić do zbudowania naprawdę trwałych i długoletnich więzi, których konsekwencją będzie to, że – niczego się nie obawiając – powiemy o kimś: mój przyjaciel.

Nikt nie idzie swą drogą samotnie;
wszystko, co wysyłamy do życia innych,
powraca do nas.
(Edwin Markham)
Nić porozumienia to coś bardzo ulotnego, ale i coś, co można złapać niemal od pierwszej chwili. Trzeba tylko i aż otworzyć się, trzeba chcieć się otworzyć i nie można bać się wypowiadania własnych myśli, tego, co się czuje. Nie można zastanawiać się nad tym, co można, należy, wypada. Trzeba być autentycznie sobą i nie bać się tego ani przed samym sobą, ani przed innymi ludźmi, zwłaszcza jeśli nadarzają się odpowiednie okoliczności. Aby otrzymać, trzeba dać. Ta prawda dotyczy też budowania przyjaźni. Czasami to my musimy zrobić pierwszy krok. Bywa, że jest on spontaniczny. Jeśli otworzymy się na innych, to i oni otworzą się na nas. Autentyczność zwykle wywołuje autentyczność. W sytuacjach jeden na jeden – bo przyjaźń nie lubi tłoku – rzadko ktoś gra kogoś, kim tak naprawdę nie jest. Inną sprawą jest to, że tak naprawdę każdy z nas jest aktorem grającym jednocześnie w wielu spektaklach i w różnych teatrach.
Przyjaźń podwaja radości,
a o połowę zmniejsza przykrości.
(Francis Bacon)

Ludzie przywiązują się do tych, którym opowiadają o sobie i swoim życiu. Potrafią być wdzięczni za to, że ktoś im pomógł, choćby to było w sumie nic wielkiego, tylko słowne podtrzymanie na duchu, opowiedzenie podobnej historii z własnego życia, podzielenie się swoimi doświadczeniami i zarysowanie drogi do rozwiązania jekiejś trudnej sytuacji. Czasami może chodzić tylko o to, aby ukazać, że to, co wydawać się może problemem, nie jest odosobnioną sprawą, że wielu zmaga się z podobnymi albo i cięższymi, większymi sprawami. Często – nie zdając sobie z tego sprawy – najbardziej pomagamy sami sobie, gdy szczerze, niemal jak na spowiedzi, możemy wszystko wyznać, wyrzucić z siebie. Mówienie do bliskiej, zaufanej osoby powoduje, że musimy nazwać rzeczy po imieniu, dobrać odpowiednie słowa, aby być dobrze zrozumianym, a przez to musimy zastanowić się nad często z pozoru skomplikowanymi sprawami jeszcze raz. Opowiadając innym o sobie, pozwalamy też na usłyszenie siebie samych. I to może być kluczem do pomocy. Przyjaciel to jednak człowiek, który jest nie tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba. Będzie z nami, gdy innych zabraknie, w chwilach dla nas małych i wielkich, i oby tych ostatnich było jak najwięcej. Niech nigdy nie zabraknie życzliwych (w najlepszym tego słowa rozumieniu) ludzi wokół nas gotowych na przyjaźń lub choćby na to, co można nazwać przyjacielskością.
Jeśli odejdę, a mój przyjaciel wyda ucztę,
na którą mnie nie zaprosi, nie będę miał mu tego za złe.
Lecz jeśli odejdę, a mój przyjaciel będzie smutny
i odmówi mi możliwości dzielenia tego smutku z nim,
będę się bardzo gniewał na niego. Jeśli będzie w żałobie,
a zatrzaśnie drzwi swego domu przede mną, wrócę ponownie
i znowu będę go błagał, aby mnie przyjął, abym mógł ją dzielić z nim.
Jeśliby pomyślał o mnie, że jestem niegodny i niezdolny,
by płakać z nim, czułbym, że… jest to najgorsza krzywda,
jakiej można doznać.
(Oscar Wilde)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz