Zasada ograniczonego zaufania jest
przeciwieństwem odpowiedzialności, wręcz narzuca i przerzuca odpowiedzialność z
osób nieodpowiedzialnych na każdego innego, kto akurat znalazł się w pobliżu
takiego osobnika. Z tym jest tak, jak z rozgrzeszeniem na spowiedzi u księdza w
kościele katolickim. Idziesz z ciężkimi sprawami, wyznajesz je, albo i nie, bo
przecież niektórych grzechów możesz nie pamiętać, potem szczerze żałujesz, na
ile naprawdę szczerze, tego jednak nie wie nikt inny poza tobą, dostajesz
pokutę, na ogół jakieś modlitwy do odmówienia, i już jesteś czysty, masz nowe,
zerowe konto i od nowa możesz robić, co chcesz, nawet znowu to samo, chociaż teoretycznie
obiecujesz poprawę. Następnym razem podczas spowiedzi twoje konto znów się
wyzeruje i będziesz czysty, jak łza. Nie dość, że nie poniesiesz żadnej
odpowiedzialności za to, co zrobiłeś, w tym także za wszystkie złe rzeczy
nienazwane i niewyznane, to jeszcze dostaniesz rozgrzeszenie za wszystko, co podobno
będzie w porządku, zupełnie jak w przypadku osoby, która nic złego nie uczyniła,
była prawa i dobra. W przypadku zasady ograniczonego zaufania jest jeszcze
prościej, bowiem do niczego nie musisz się przyznawać ani wyjaśniać. Rozgrzeszenie
jest automatyczne, a wina przerzucona na innych.
Ktoś, kto rozlicza innych, posługując
się zasadą ograniczonego zaufania, działa na niekorzyść jednej ze stron, na
ogół tej, która jest niewinna, która jest ofiarą, a nie sprawcą. Dzięki tej
prostej zasadzie albo powołując się na nią, można robić, co się chce i być
niemal bezkarnym. Wina zawsze bowiem jest i będzie po stronie tego, kto nie
zachował należytej ostrożności i nie pomyślał za siebie oraz innych, nie
przewidział łamania prawa, a także nieobliczalnych, obcych mu zachowań i ruchów
innych ludzi, nie wziął ich pod uwagę i odpowiednio do tego nie zachował się,
zareagował.