Zbliżenia

Patrzyłem na ludzi, nie tych, gdzieś daleko ode mnie, ale tych blisko i to wcale nie obcych, bo całkiem mi bliskich. Patrzyłem na nich i to, co i jak robią. I rozmawiałem z nimi, i mówiłem im, albo bardziej do nich, a oni wydawali się nawet słuchać, ale nic z tego, co mówiłem naprawdę do nich nie docierało. Patrzyli i nic nie widzieli, słuchali i niczego nie słyszeli, wydawali się rozumieć, a niczego nie rozumieli. Pokazywałem im siebie i swój świat. Dawałem wszystko, w zasadzie niewiele zostawiając sobie, nie oczekując niczego w zamian. Jeśli czegoś, to może chęci zrozumienia, jak funkcjonuję, jak działam i co mną powoduje, ale to chyba akurat nie jest zbyt wiele, chociaż…? Podobało im się to, co im pokazywałem. Mówili, że tak to i oni by chcieli. Nawet nie zauważali, że obcując ze mną, wszystko to dostawali. Mieli wszystko, co tylko chcieli, o co tylko prosili, było im dawane. Dostawali nawet więcej, o wiele więcej, nawet to, o czym nie wiedzieli, że jest, że jest możliwe do brania, posiadania i używania. Dostawali nie tylko mnie, ale i to wszystko, co ze mną było związane. Czy można dostać więcej? Czy można tym wzgardzić?
Początkowo byli bardzo zdziwieni, bo odkrywali coś zupełnie nowego, jakby cały nowy świat, o którym może i gdzieś tam słyszeli, ale nigdy nawet nie odważyli się pomyśleć, że jest i dla nich, i że mogą w nim być, w pełni korzystać i używać na swój sposób. Teraz tam byli i to w samym środku, jak nigdy dotąd. Otworzyły się zupełnie nowe możliwości, nastała nowa jakość życia i bycia. Patrzyli się i uczyli zupełnie nowych rzeczy, i radowali się tym. Takie zwykle są początki wszystkiego – miłe i radosne, pełne euforii, ufności i wiary, która z czasem zaczyna się gdzieś gubić, powszednieje, nudzi się. Nie wiadomo tylko kiedy i dlaczego to się zmienia, kiedy początek przestaje być początkiem, przechodząc w powszedniość, a potem w nudę. A jednak ciągle czuli jakiś niedosyt, jakiś wewnętrzny niepokój, toczyli ze sobą jakąś dziwną, niewyjaśnioną i wręcz niepojętą wojnę pełną sprzeczności w stosunku do tego, co by chcieli, co mają, a co mogą mieć, gdzie byli, są i mogą być. I choć mówiłem, że cała boskość jest w nich samych, że mogą wszystko, co tylko chcą, że to jest prawda, że jestem tego dowodem, to i tak nie wierzyli. Za wszelką cenę próbowali mi pokazać i udowodnić, że bardzo się mylę, bardzo w stosunku do nich, bo właśnie im się nic nie uda. I choć nikt i nic nie stało na przeszkodzie ich powodzeniu, szczęściu i dobrobytowi, to jednak ich największym przeciwnikiem okazywali się oni sami. Walczyli sami ze sobą. Stawiali opór, udowadniali rzeczy, którym powinni zaprzeczać, zaprzeczali rzeczom, które powinni udowodnić, bo im, tylko im one miały naprawdę służyć, bo – jak twierdzili – bardzo tego potrzebowali i pragnęli. Nie potrafili jednak wyzwolić się z kręgu złorzeczenia, złowróżenia i negatywnego nastawienia do wszystkiego, co było dobre lub takim się wydawało. Oni ciągle udowadniali to, co było ich racjami, racjami, które warto było na nowo przemyśleć, przewartościować, może nawet odrzucić, nie dlatego, że ktokolwiek tego chce, ale po to, by znaleźć te właściwe, które zaczną służyć własnemu rozwojowi, dobremu samopoczuciu i szczęściu. Tylko że właśnie to było najtrudniejsze, gdyż przez lata zostały wyćwiczone zupełnie inne mechanizmy i nawyki, których teraz nie sposób było zmienić. Poglądy, postanowienia i racje, często powtarzane po innych, bo przecież niekoniecznie i najczęściej nie własne, bez względu na to, czy dobre, właściwe, mądre, były bronione niczym nieodległość, wolność, niezależność, samorządność. Przyjęte bezkrytycznie, były powielane i tym samym trwały dalej, jakoś tak samoistnie. Walce i zwalczaniu poddane za to zostały wszelkie pojawiające się nowości i to nie dlatego, że były złe, ale dlatego, że były inne, najczęściej nawet lepsze od tego, co znane i wyuczone, ale oznaczały konieczność zmian, a to z kolei trud ich wprowadzania. To tak jak z remontami. Każdy chce, by było ładnie i pięknie, zwłaszcza jeśli jest brzydko i nieciekawie, ale najgorzej mu znosić czas remontu, niedogodności z tym związanych, utrudnień i uciążliwości, a przecież inaczej się nie da. Trzeba przejść przez remont, przeżyć go, przetrwać, by mieć ładnie, czy to u siebie w domu, czy w mieście, na ulicy. Czas remontu, a nawet koszty szybko pójdą w zapomnienie, gdy korzystać się już będzie z dobrodziejstw nowości, udogodnień i rozwiązań, które będą dobrze służyć, ciesząc oko i przynosząc zadowolenie, że się przetrwało.
Tak bardzo jesteśmy nieufni wobec siebie, że trudno nam uwierzyć w dobre intencje kogokolwiek, kto się nagle pojawił w życiu i zaczął coś mówić. I nie ważne, jak często przyszło przyznawać rację, nieważne, jak często chciało się tak samo, ważne było, by pokazać swoje, by postawić na swoim i udowodnić, że tak właśnie jest. Udowodnić, że to nie wyjdzie, nie uda się, będzie źle. To musi być tak, jak było, jak ja chcę. Bo przecież nawet nie chodzi o rację. Do nich można przekonać, jeśli oczywiście ma się partnera do rozmowy na argumenty, a nie dyktatora oznajmiającego, co i jak musi być. Tak, czyli jak? Po mojemu? A czy aby na pewno „po mojemu”, „po staremu”, „tak, jak to było dotychczas” to najlepsze rozwiązania w świecie, który pod każdym względem i nieustannie się zmienia? Czy aby nie warto nadążyć, właśnie tu i teraz, za tym, co się dzieje, zmienia na mych oczach, idzie dalej do przodu i na pewno się nie zatrzyma w miejscu ani na chwilę? Czy aby na pewno ten, który się przede mną otwiera, pokazuje siebie i swój świat, pozwala z niego korzystać, ułatwia to, co nieznane lub trudne, pomaga, gdy robi się ciężko, chce coś złego?
Los nam daje to wszystko i ludzi, którzy pokazują, uczą, wprowadzają. Można z nich skorzystać i wspólnie cieszyć się wszelkimi dobrodziejstwami. Można przyjąć wszystko, co nowe wraz z przewodnikiem. Taki przewodnik to zwykle pasjonata lubiący swój fach, dlatego zanim zabierze nas gdzieś w podróż, najczęściej najpierw sam sprawdzi trasę, przetestuje szlaki, ich trudność i spróbuje potem dobrać, dopasować odpowiednie do naszych możliwości, tak by nie tylko nie zniechęcić, ale i też nieco podnieść nam poprzeczkę, którą sami pewnie byśmy pozostawili znacznie niżej, bo tak łatwiej i prościej, chociaż nudno. Można to odrzucić i zostać w dotychczasowym miejscu, co jednak nie oznacza wcale tak zwanego świętego spokoju. Będzie się w tym wszystkim, w czym są i inni, tyle tylko, że jakby zupełnie obok, bo bez możliwości korzystania z tego, co ze sobą niesie. Bo wszystko to, co otrzymujemy, to może być wielkie dobrodziejstwo. Trzeba tylko trochę cierpliwości, chęci i czasu na to, by oswoić, przyswoić i po zaistnieniu nie tylko być, ale i w pełni korzystać, mieć i umiejętnie czerpać garściami, choć i oczywiście z umiarem, czyli rozsądnie, z głową na karku, rozumnie, sensownie. Można mieć i nowości, i przewodnika po nich. Bo choć często się mawia, że rewolucja pożera własne dzieci, to postępując rozumnie, możemy to wyeliminować, zostając przy tym, kto nam oferuje zmiany. Możemy, ale to tylko jedno z wyjść, bo przecież żadna konieczność, ani tym bardziej przymus. W końcu nie zapominajmy też i o tym, że to przewodnik może w końcu się zniechęcić i zrezygnować z prowadzenia nas przez nieznane. Nic nie jest dane raz na zawsze. O wszystko trzeba dbać, podlewać, niczym rośliny w doniczkach, żeby było zielono i pięknie, i może też od czasu do czasu kolorowo, bo z kwitnącymi kwiatami. Jeśli ciągle będziemy zapominali o podlewaniu, jeśli zabierzemy też światło i utniemy dostęp do świeżego powietrza, to zabierzemy możliwości dalszego współistnienia. Uschnąć może nawet kaktus odporny na trudne warunki.
Każdy człowiek pojawia się w życiu drugiego człowiek w określonym celu. Zwykle po to, by coś dobrego mogło zajść. Wystarczy tylko otworzyć się na drugiego człowieka, słuchać i chłonąć to, co mówi, robi, i korzystać z tego, co uzna się za dobre, mądre, warte naśladowania i powielania, przysposobienia na własny grunt. Warto cieszyć się wspólnym przebywaniem ze sobą, możliwościami, jakie nawzajem sobie stwarzamy i czerpać z tego garściami, co nie oznacza wszak, że zjadając siebie nawzajem. Nie ma takiej potrzeby, by posługiwać się takimi sposobami. Wystarczy chcieć, bo chcieć, to móc. Często jednak to, co dobre, kończy się nie najlepiej. Radość – płaczem, szczęście – zmartwieniem, zadowolenie – rozczarowaniem, zaufanie – zdradą, miłość – nienawiścią. Poranieni, wstajemy na nogi, ale już nie po to, by nie tylko się podnieść, ale i dalej poszybować na skrzydłach w przestworza. Raz, drugi, trzeci i kolejne razy złego doświadczenia powodują, że zamykamy się w swoim własnym pancerzu, chowamy niczym żółw w skorupie lub ślimak w muszli. Myślimy, że jak nie wystawimy głowy, to nie oberwiemy. Tymczasem jest tak, że żeby przeżyć coś naprawdę wielkiego, fajnego, wspaniałego, dobrego, musimy też doświadczyć tego, co jest trudne, bolesne, niemiłe. Kontrasty są nieuniknione, nieodzowne, konieczne, by wiedzieć, czuć, mieć doświadczenie i móc z nim iść dalej do i dla innych, bo to oznacza też, że i do, i dla siebie. Nie wystawiając głowy spod pancerza i tak możemy oberwać. Schowani, nie widzimy tego, co się dzieje na zewnątrz, i choć niewiedza wydaje się czasem bardzo pociągająca, wręcz najbardziej pożądana, atrakcyjna w przeciwieństwie do nadmiaru informacji, to jednak nie zawsze oznacza i zapewnia przetrwanie. Można mieć swoich przedstawicieli na zewnątrz, którzy będą donosić, informować o tym, co się dzieje, ale zawsze to będzie już obraz przetworzony, przekaz, relacja, a nie bezpośredni czynny udział. Przed wszystkim i tak się nie schowamy, ani nie uchronimy. Zawsze rzecz jest w złotym środku, do którego trzeba zmierzać we wszystkim. Nieraz nazywane jest to umiarem. Nie żyjemy na bezludnej wyspie zdani tylko na siebie. Cały czas jesteśmy w jakichś układach i zależnościach, ciągle z kimś innym na jakiejś wspólnej przestrzeni. Mało jest takich miejsc, gdzie możemy być sami, a gdy w końcu każdy już coś takiego znajdzie i ma, to wtedy właśnie chce mieć coś z innymi, gdyż nagle uświadamia sobie, że potrzebuje tego, co wspólne, tych wzajemnych zależności i ich nieustannego przenikania na różnych płaszczyznach oraz wymiarach, w końcu też i możliwości, jakie to ze sobą niesie. Byle tylko z wzajemnym szacunkiem, z uszanowaniem takiego samego prawa każdego do tego, co wspólne na wzajemnej przestrzeni, bez względu na to, gdzie to będzie – w bloku, na osiedlu, chodniku, ulicy, w autobusie lub tramwaju, sklepie, przychodni, na dworcu i wszędzie tam, gdzie zawsze ludzi spotkać można.
Każdego dnia doświadczamy mnóstwa przeżyć, nawet wówczas, gdy wieje nudą i nic specjalnego się nie dzieje. W końcu nawet nuda też wzbudza w nas jakiś rodzaj emocji, a bywa, że często po prostu w ogóle się nad sobą nie zastanawiamy, co dotyczy też emocji. W końcu, gdy coś oglądamy w telewizji, gdy czegoś słuchamy, gdy o czymś myślimy, wówczas też pojawiają się emocje. Cali jesteśmy w emocjach, niemal zawsze i wszędzie, nawet podczas snu. Być może moglibyśmy się ich pozbyć choć na chwilę, gdybyśmy umieli przestać myśleć, ale to jedna z najtrudniejszych rzeczy do zrealizowania, która jest możliwa, ale wymaga mnóstwa wysiłku i nawet wielu lat prób. Ponieważ to takie trudne, zatem znajdzie się niewielu chętnych gotowych podjąć takie wyzwanie, za to o wiele łatwiej zastanowić się nad sobą i własnymi emocjami. Warto wsłuchać się w siebie i w to, co nami kieruje. Warto dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Ta wiedza pozwoli pracować nad tym, co dobre, by było jeszcze lepsze, i nad tym, co złe, by to wyeliminować lub zminimalizować. Ważne, by samemu ze sobą czuć się dobrze, rozumieć się, akceptować i być dla siebie dobrym. Ważne też, by rozumieć lub chociaż chcieć zrozumieć innych ludzi, którzy chcą, muszą lub przebywają w naszej przestrzeni. Ważne, by sobie nawzajem nie wchodzić w drogę, nie wchodzić na kolizyjny kurs, by w porę korygować niewłaściwy tor poruszania się, współpracować zamiast rywalizować, nie szkodzić i nie czekać na cudze potknięcie, a jeśli już do niego dojdzie, wówczas nie wykorzystywać go przeciwko, niekoniecznie osiągając po tym jakąkolwiek korzyść, no chyba, że tę emocjonalną, taką satysfakcję, że komuś źle się przysłużyliśmy. Ale taką źle rozumianą satysfakcję należy w sobie za wszelką cenę zwalczać. Nie wolno nią się żywić i jej pielęgnować, by dalej rosła w siłę, pożerając nas samych lub krzywdząc innych. Nie zajdziemy daleko, krzywdząc innych. Ta krzywda wróci do nas. Nie uciekniemy od niej nigdzie, nie schowamy się, nie załatwimy usprawiedliwienia, nawet jeśli w kościele na spowiedzi u księdza, żałując ogólnie za grzechy, bo przecież nie za to, co przyniosło korzyści, radość i zadowolenie, dostaniemy rozgrzeszenie. Nigdy nie musimy postępować nikczemnie. Wystarczy tylko pamiętać, by postępować jak najlepiej się tylko umie i może, by postępować możliwie tak, jakby samemu chciałoby być się potraktowanym, nie zapominając jednak, że to, co nam się może podobać, innym wcale nie musi. Zatem jeśli kogoś już poznajemy, znamy i wiemy jak działa, to liczmy się z nim w jego kryteriach wartości lub choćby postarajmy, by tak było. Wszak, gdy postąpimy źle, popełnimy gafę lub się zapomnimy, zawsze możemy przeprosić, i to tyle razy, ile będzie trzeba, aż zostaniemy wysłuchani, aż do skutku. Ale gdy go już osiągniemy, to musimy też pamiętać o poprawie, i to nie tylko tej teoretycznej, tylko prawdziwej i szczerej, tej, której się dokonuje, czyli zmieniając siebie lub swój stosunek, nastawienie, bo gdy o tym zapomnimy, to nic z tego, że przepraszamy nawet i tysiąc razy. Jeśli nic nie zrobimy, to sytuacja będzie się nieustannie powtarzać. A gdy nie możemy, gdy nie dajemy rady, to po prostu chociaż nie szkodźmy, pozostając jak najbardziej neutralni.
Czasem tak niewiele trzeba, by się rozumieć, wystarczy rozmowa w przyjaznej atmosferze i już jest lepiej. Jesteśmy wszak różnorodni pod bardzo wieloma względami, ale co ciekawe, najczęściej i najbardziej zajadle niszczymy to, co jest do nas najbardziej podobne i się nam podoba. A gdy to już zniszczymy, to wówczas najczęściej zaczynamy postępować według właśnie tego zniszczonego schematu. Naprawdę trudno to pojąć, ale tak jest. Może właśnie dlatego, że postępujemy jakby zupełnie bezmyślnie albo kierując się złymi emocjami, złymi intencjami. Gdy to zmienimy, gdy włączymy świadomość i świadome, a nie bezwolne myślenie, wówczas wszyscy na tym zyskamy i mniej będzie tego, co złe, mniej bezinteresownej, zupełnie nieuzasadnionej zawiści, złości, nienawiści.
Nazbyt często stosujemy i posługujemy się tym, co złe, a nie należy tego robić nawet w stosunku do wrogów, a co dopiero przyjaciół, ludzi bliskich i rodziny, ukochanych. Zło i przemoc rodzą tylko jeszcze więcej zła i przemocy, łez. Łatwo tego wszystkiego uniknąć. Włączmy tylko świadomość tu i teraz, zawsze i wszędzie, gdziekolwiek i z kimkolwiek jesteśmy. Żyjmy w szczęściu, radości i przyjemności. Zróbmy to sobie i wszystkim dookoła. Sprawmy, by nawet obcy chciał się do nas pogodnie uśmiechnąć i z radością na twarzy odpowiedział nam „dzień dobry” na nasze takie samo jego powitanie, a nie spojrzał na nas jak na wariata czy szaleńca, który nie wiadomo co, ale na pewno coś chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz