Jestem śmiertelnie zmęczony codziennymi
zmaganiami z wszystkim i z wszystkimi, mniejszymi lub większymi próbami
dogonienia codzienności, świata – tego wokół mnie, który zamiast być coraz
bardziej przychylny i przyjazny, staje się coraz bardziej niezrozumiały i obcy,
i to tylko dlatego, że ciągle się zmienia i nieustannie ucieka, gna do przodu,
a ja już nie mam siły, by gonić go i z wszystkim nieustannie nadążać. Uciekają
mi ludzie, przepływają przez palce. Niby codziennie jesteśmy wszyscy razem, a
nie ma nikogo. Codzienny tak zwany kontakt z wszystkimi oznacza brak kontaktów
z konkretnymi ludźmi. Jest powierzchowność. To wszystko. Nie ma czasu i ochoty
na jakąkolwiek głębię, na refleksję, na zatrzymanie się w miejscu i zerknięcie zarówno
w głąb, jak też i dookoła siebie. Nikt z nikim się nie spotyka albo – jeśli to
robi – to gdzieś pomiędzy jakimś jednym a innym drugim. Szybko, krótko, płytko,
i jeszcze podczas tego spotkania rywalizacja z wydającym różne dźwięki telefonem.
Z dnia na dzień, z tygodnia na
tydzień, z miesiąca na miesiąc i z roku na rok jest coraz trudniej. Jestem tym bardzo
zmęczony – fizycznie i psychicznie. Codziennie padam na kanapę powalony dniem
pracy, a przecież nie jestem górnikiem pracującym kilofem w kopalni na przodku.
Telewizor i możliwość przyłożenia głowy do poduszki i zaśnięcia przed nim,
stają się moim codziennym kołem ratunkowym, którego się chwytam z radością, by
doznać ukojenia, bezmyślności i wewnętrznego zbawienia. Nie mam werwy i
nastroju. Po prostu jestem zmęczony i chcę spokoju. Chcę oderwania od tego
wszystkiego, co się wokół mnie dzieje, ale oderwanie nie przychodzi nawet wówczas,
gdy zasnę.
Nie wyrabiam już z ciągłą presją,
źle sypiam, intensywnie śnię w nocy i ciągle coś przeżywam, rzucam się. Walczę
z kimś lub czymś i walę rękami z taką siłą, do której za dnia, na jawie w ogóle nie
mam dostępu. Boję się, że podczas snu sam sobie nieświadomie zrobię jakąś krzywdę.
Próbuję zawijać się w kokon i w ten sposób chronić siebie przed sobą.
Bardziej mnie męczą niż cieszą nieustanne
nowinki pojawiające się w każdej życia dziedzinie. Kolejna nowa rzecz to znów coś do
pilnowania i sprawdzania, o której trzeba pamiętać. Już nie tylko terminy,
teraz też wszędzie są loginy, piny, tokeny, hasła i nieustanna konieczność ich rozbudowywania,
by były coraz bardziej skomplikowane. Jak to wszystko zapamiętać i ogarnąć? Wszędzie dookoła tylko nowości i zmiany,
zmiany, zmiany. I wszyscy nadążają, zatem pojawia się strach i pytanie: Co to
będzie, gdy ja nie nadążę?
Las zmian, a wszystko po to, by
nam wszystkim, bo przecież nie tylko mnie samemu, było lepiej, by żyło się
łatwiej i prościej, wygodniej. A mnie już głowa pęka od tych wszystkich
ułatwień i udogodnień. Patrzę na to i nijak mi nie wychodzi, że daję radę, co najwyżej dobrze się maskuję i udaję, uśmiecham się do złej gry.
Kiedyś lubiłem pęd, ale dziś
mnie męczy. Chciałbym się zatrzymać i pozostać w miejscu, i ciągle nie mogę
sobie na to pozwolić, bo życie goni i mną pogania. Jak się przewrócę, to będzie
problem, więc może lepiej biec dalej i nie oglądać się za siebie, bo przecież
to, co było nie wróci już więcej, a to co jest dziś za chwile też nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz