Są takie skupienia, wcale nie wymęczone i
osiągnięte na skutek intensywnej pracy nad sobą, które kompletnie wyłączają.
Przestajesz mieć świadomość otaczającego cię świata. Także czas przestaje mieć
jakiekolwiek znaczenie. I ty sam tak bardzo się zatracasz, że na swój sposób
przestajesz świadomie istnieć. Jesteś na czymś skupiony i to tak cię pochłania,
że wyłącza dostęp jakichkolwiek innych bodźców. Tak się dzieje, gdy zajmujesz
się tym, co lubisz, czym się interesujesz i pasjonujesz, co sprawia ci naprawdę
ogromną przyjemność, frajdę, radość. Tym czymś może być też obcowanie z bliską
osobą. Świat przestaje istnieć i czujesz się naprawdę wspaniale, wyśmienicie. Wyłącza
się wszystko, zatem możesz naprawdę się zrelaksować.
Są też takie inne, smutne wyłączenia,
kiedy to na skutek tego, co cię spotkało, jakiegoś złego wydarzenia, nie możesz
się pozbierać i wydobyć z rozpaczy, smutku, przygnębienia, odrętwienia. Nie
panujesz nawet nad własnymi myślami i wiele wysiłku musisz włożyć w to, by
odciągnąć choć na chwilę uwagę od tematu głównego, który wrósł w ciebie i wręcz
stał się tobą. Jesteś niczym w otchłani, bez jakichkolwiek chęci na cokolwiek,
nawet, a może zwłaszcza tych do życia. Jesteś, ale jakby cię nie było. Zwykle w
takim stanie łzy mogą płynąć strumieniami po policzkach, całe morze łez,
których nie musisz nawet przywoływać, bo są w stałej gotowości, by płynąć,
wystarczy tylko naprawdę niewielki bodziec. Smutek jest tak wielki, że w
żadnych innych okolicznościach nawet nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić.
Wszystko w tobie niemo krzyczy i czujesz, że nie możesz się z tego wydostać, że
ugrzęzłeś niczym w bagnie, które coraz bardziej wciąga. A najgorsze w tym
wszystkim, że ten stan może trwać naprawdę długo, wręcz całymi latami, z
których – jeśli tylko uda ci się to przetrwać – później niewiele będziesz
pamiętać. Te lata będą niczym dziura w pamięci. Trudno będzie powiedzieć co
robiłeś, gdzie i z kim byłeś, jakie emocje odczuwałeś, co dostawałeś, a co
dawałeś. Niewyobrażalny smutek może być w tobie nawet wówczas, gdy już w końcu
na zewnątrz, dla wszystkich dookoła, aby nie wzięli cię za obłąkanego lub
wariata, nauczysz się nosić maskę normalności i tego, jaki wcześniej byłeś, w zwykłych,
codziennych okolicznościach.
Ponowne włączenia do otaczającego
świata wcale nie muszą być niemiłe. Są niczym powroty z odległego kosmosu na
Ziemię – planetę wszystkiego, co dobrze znane, a mimo to niejednokrotnie nadal
zaskakujące. Tracisz ciemną, bezkresną przestrzeń kosmosu, której odtąd już
nigdy nie zapomnisz, a zyskujesz Ziemię z jej niezliczoną paletą barw i
różnorodności. Obyś tylko umiał ponownie korzystać z tego, co dobre.
Siebie nawzajem naprzemian a to włączamy, a to wyłączamy. Włączenia na ogół bywają fajne, przyjemne i miłe, a wyłączenia, choć nie muszą, zazwyczaj są dość smutne. Zdecydowanie najlepiej jest, gdy sami decydujemy o sobie i nie jesteśmy skazani wyłącznie na to, co zrobią z nami inni ludzie.
OdpowiedzUsuńA ja lubię sobie popykać i popstrykać pstryczkiem od światła, który najczęściej nazywany jest włącznikiem, choć przecież jest też wyłącznikiem. Wolę gdy jest widno i dużo światła, z wyjątkiem nastrojowych, romantycznych mroków.
OdpowiedzUsuń