środa, 30 lipca 2025

Grunt to zacząć

Wszystko jest lepsze od tego, co musisz zrobić, zwłaszcza jeśli bardzo ci się nie chce i dodatkowo zaczniesz się jeszcze nad tym zastanawiać. Nie trać czasu, nie rób czegoś innego w zamian za coś co naprawdę powinieneś, i zamień zbędne dumanie na konkretne działanie. Grunt to zacząć, a potem to już jakoś pójdzie. Bez początku nie ma niczego. A potem, bez jakiegokolwiek oglądania się za siebie i gadania, trzeba tylko rozpędzić się w działaniu. Jeśli tylko się przemożesz i zaczniesz, to z pewnością potem będziesz z siebie bardzo zadowolony, dlatego rób co trzeba, bo warto. Lenistwo zawsze bierze górę, gdy tylko zaczniesz mu się poddawać, ulegać. Stosownie do twego nastawienia, zapanuje nadzieja lub beznadzieja, motywacja lub rozlazłość. 
Różne rzeczy i to, co zalicza się do obowiązków, nigdy same się nie zrobią, a ich odkładanie na bliżej nieokreślone później wydłuża tylko okres niezadowolenia z siebie, gdyż cały czas jesteś świadom wszystkiego, co czeka na zrobienie, z czego nikt cię nie zwolni ani też za ciebie nie zrobi. Dlatego, jeśli tylko możesz, to raczej działaj z wyprzedzeniem, a nie na ostatnią chwilę lub po czasie. Pamiętaj, że warto pokonać niechęć startu i początku, by dotrwać do zadowolenia, które zawsze towarzyszy dotarciu do końca, do celu. 

piątek, 25 lipca 2025

Widziałem ich

Widziałem ich. Ona i on. Siedzieli niedaleko, obok siebie. Oboje piękni. Neutralnie ładni. Wystylizowani i fajnie zrobieni. W zasadzie gotowi, by wskoczyć na wybieg i zaprezentować to, w co są ubrani. Ale siedzieli spokojnie i cieszyli się swoimi byciem, momentem, który mają razem, nawet wówczas, gdy on patrzył w komórkę. Co jakiś czas coś jej jednak pokazywał. Oboje słuchali muzyki na żywo. On pewny jej, a ona pewna jego. Bez pozorów. Dający sobie nawzajem ogromne wsparcie, poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Silni sobą nawzajem. Potężni, wielcy. To było miło czuć. On dla niej, ona dla niego. To było widać. I to było piękne. Oni byli piękni. Widziałem w nich siebie. Znałem tę bliskość, znałem to uczucie spokoju i pokoju, to zadowolenie, że jest się tu i teraz z tą właściwą osobą. Oni niczego nie musieli i się nad niczym nie zastanawiali. Byli i trwali, a świat – na ich własnych zasadach – wirował wokół nich. Nikogo nie gonili. Jeśli już, to inni starali się ich dogonić. Niczego nie musieli, ale razem mogli wszystko. Bogowie życia! Siłacze! Mędrcy! Normalni ludzie, którzy na tym świecie odnaleźli siebie nawzajem. Odnaleźli też wspólną drogę, którą podążają. 
Nie wszyscy mają jednak tyle szczęścia, choć wielu chce zawsze czuć wsparcie i samemu je dawać. Brakuje tylko tego jednego właściwego człowieka – partnera i/lub przyjaciela. W takiej sytuacji, chcąc kochać i być kochanym, i przy dodatkowym założeniu, że miłość ta ma być bezwarunkowa, bezwzględna, czysta, prawdziwa, szczera, pozostaje tylko odpuścić sobie ludzi i wziąć psa. Zwierzę to, w przeciwieństwie do ludzi, zawsze bezwarunkowo kocha swego pana, jest wierne, wdzięczne i nie ocenia. Ma charakter i potrafi okazać swoje uczucia.

niedziela, 20 lipca 2025

Hit i cień tego, czym był

W życiu nieustannie dochodzi do kumulacji. Jak jest dobrze, to w każdej życia dziedzinie. Jak się wali, to też wszędzie wszystko naraz. 
Niemal w jednej i tej samej chwili pojawiły się dwie nowe osoby, które od razu, szturmem zajęły najważniejsze miejsca w moim życiu. Były niczym radiowy hit, który od momentu debiutu szybko tylko zyskuje na popularności, aż w końcu wskakuje na pierwsze miejsce listy przebojów. Wyżej już nie można! Hit pozostaje jednak hitem 
– raz na zawsze, a u ludzi bywa różnie  też tak to działa lub nie działa. 
Na początku jest tylko coraz lepiej, zatem z czasem nabieram pewności, że to nowe filary, na których zawsze będę mógł się oprzeć. Chociaż jest miło, naprawdę bardzo blisko, intymnie, i trwa to nawet przez jakiś dłuższy czas, to jednak kończy się tak samo nagle i szybko, jak się rozpoczęło. Zaczyna się od trudności umówienia się na spotkanie. Zamiast propozycji i terminu, pojawia się długa lista zajętości. Wyraźnie czuję jak walę w mur, od którego się odbijam. Nie jestem w stanie pokonać jakichś dziwnych niechęci, których kompletnie nie rozumiem. A przecież ostatecznie w każdym z tych przypadków nie pojawia się ktoś nowy, lepszy, ktoś bardziej. Nikt nikogo nie zastępuje, wszyscy zostają sami, niezwykle dumni z tego faktu, tak jakby opcja pójścia z kimś bliskim na kompromis miała być największą życiową porażką, katastrofą. 
Teraz czuję się jeszcze bardziej sam niż byłem wcześniej, ponieważ wtedy tej samotności w ogóle nie odczuwałem. Wszystko było tak, jak być powinno, niczego i nikogo nie brakowało, a teraz brakuje wszystkiego, co było dobre, a najbardziej wspólnie spędzanego czasu. Po bogactwie obfitości pozostała przerażająca cisza i pustka. Bo to nie jest ten przypadek, gdy ludzie umierają, ale taki, w którym odchodzą i żyją już poza moim życiem, zupełnie tak, jakbym nigdy wcześniej nie istniał. Żeby chociaż doszło do jakiejś kłótni albo jakichś poważnych nieporozumień. Ale nie, nie doszło. Zbliżyłem się za mocno i  niczym szczyt na radiowej liście przebojów  zostałem zdobyty, a skoro wyżej już nie można, to zaczęło się spadanie. I chociaż po tym drastycznym spadku mam jeszcze jakiś realny kontakt, to przypomina on raczej relacje z w zasadzie obojętnymi sobie ludźmi. Przykro na to patrzeć i tego doświadczać, dlatego nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą. Wiem, widzę to i czuję, że już nie pomoże żadna rozmowa, jakiekolwiek czegokolwiek wyjaśnianie. Mogę to zrobić, mogę pogadać, ale po takiej rozmowie, która pewnie będzie pełna zrozumienia i otwartości, może nawet deklaracji na przyszłość, znów spotkam się z działaniem jakże innym od zadeklarowanych słów. Wtedy zacznie jeszcze bardziej boleć i jeszcze większe będzie moje rozczarowanie. Wpadnę w otchłań pustki, którą trudno będzie czymkolwiek wypełnić. A im bardziej będę próbował cokolwiek zrobić i zbliżać się tam, gdzie mnie nie chcą, tym bardziej i boleśniej będę obrywał. To wszystko tylko wydłuży czas lizania ran po starcie tego, co było naprawdę najważniejsze. Zatem tkwię i muszę tkwić w nicości, patrząc tylko biernie na cień tego, co uważałem za prawdziwą przyjaźń i miłość. 

wtorek, 15 lipca 2025

Im dalej w las...

Im dalej w las, tym więcej drzew i tylko coraz gęściej i ciemniej, aż w końcu zaczynam się w tym gubić. To nie mój las, który znam i po którym lubię spacerować. To nie moja materia, w której lubię przebywać, ale jakimś zrządzeniem losu znalazłem się tu, jestem i muszę być. To nie wybór, ale tak właśnie wyszło i jest. W którymś momencie już sam nie wiem co widzę, słyszę, czuję, co wiem, a czego nie. Gdzie ja jestem i dokąd mam iść? Jak pokonać obcy las pełen różnych zarośli i drzew, by kompletnie nie pogubić się, nie zostać pokonanym, nie polec jakoś, gdzieś? Jak przez to przejść? Zastanawiam się, tym bardziej, że po drodze, dość niespodziewanie, zamiast jakichś drogowskazów i ułatwień, ginie – nie wiadomo kiedy i gdzie – ścieżka, którą kroczyłem. I nic tu po wiedzy, że raz przetarte szlaki zawsze gdzieś prowadzą. Teraz brnę w ciemno, w nieznane, jakże często w życiu, i bez względu na to, jak długo brnę, ciągle nie wiem jak właściwie i poprawnie iść. Niby czegoś tam się uczę, ale i tak nic nie wiem. Może powinienem się wycofać i wrócić? Tylko czy w ogóle możliwy jest powrót do punktu wyjścia, czyli wejścia w las? Przecież jeśli coś się stało, to już się nie odstanie. Improwizuję i nie mam pojęcia do czego to doprowadzi i jak się skończy. A ponieważ to moja własna droga przez las niewiadomych, nikt mi nie powie dokąd zmierzam i ostatecznie gdzie zajdę. Czy sam to wiem? Nawet jeśli niczego nie chcę, nie rozumiem i stoję w miejscu, to i tak – w tym staniu jednak dokądś podążam. Wszystko wokół mnie, choć wydaje się stabilne i stateczne, ciągle się kręci, jest w ruchu, zmienia się. 
Czy osiągnę jakiś cel, a może szczyt? Jeśli szczyt, to lepiej nie ten głupoty. Niech sama droga, w której nieustannie jestem, prowadzi i będzie celem. Niech będzie tylko lepiej i fajniej, a nie coraz bardziej mrocznie i nieprzewidywalnie, niebezpiecznie. Po zawiłych ścieżkach prowadzących przez las, niech w końcu pojawi się droga jasna, prosta i klarowna, pełna słońca i przewidywalna, będąca już samym celem, a nie tylko i wyłącznie nieustannie do niego prowadząca. 

czwartek, 10 lipca 2025

Depresja czy lenistwo?

Każdego dnia poddajesz się nicnierobieniu i wmawiasz sobie, że to przecież dlatego, bo jesteś zmęczony. Po prostu słaniasz się na nogach i dlatego musisz się położyć. A najlepszą wersją tej czynności będzie ta przed koniecznie włączonym telewizorem, gdzie coś tam leci, i w zasadzie obojętnie co. Niech leci. Z pewnością cię ogłupi i sprawi, że patrzeć będziesz bez końca i umiaru. Czy o to ci chodzi? Nie, bo zawalasz sprawy, te swoje ważne sprawy, które zarówno mogą, jak  i nie mogą poczekać. Ciągle tkwisz w różnego rodzaju ekranouzależnieniach. I sam już nie wiesz, czy włączasz telewizor, aby cię obezwładnił i ogłupił, nawet tymi najmądrzejszymi programami i filmami, czy też jesteś tak obezwładniony i ogłupiony, że tylko telewizja może ci pomóc. Na pewno odciągnie cię od jakiejkolwiek pracy i myślenia na jakieś konkretne tematy. I może o to w tym wszystkim chodzi?
A w domu piętrzą się rzeczy do zrobienia. Wszystko ciągle czeka na bliżej nieokreślone jutro. Pranie? Może wstawię, a potem, już suche, może zdejmę później, jakoś tak zaraz, może jutro. Nie chce ci się.
Myślisz sobie, że pewnie to depresja. Masz jakiś taki płaczliwy nastrój. Melancholie, sentymenty...? Czym to wszystko jest? A gdy jechałeś dziś do pracy to w radiu leciał taki fajny kawałek, piosenka, jedna z tych, która mniej lub bardziej, ale zawsze cię wzrusza. O czymś przypomina i sprawia, że czujesz wyraźnie i wyraźniej, że coś straciłeś, o ile w ogóle to coś kiedykolwiek miałeś. Może straciłeś złudzenia i żal ci tego okrutnie? Płyną ci łzy po policzkach, ale zanim dojedziesz na miejsce, na pewno się ogarniesz, pozbierasz i nikt się w niczym nie zorientuje. Może nawet nie ma komu i w czym się orientować, bo dziś dla wielu ludzi najdalej widocznym punktem jest czubek własnego, zadartego do góry nosa.
Tak ci ciężko na sercu i w ogóle, w głowie. Jesteś też ociążały fizycznie. Na nic nie masz siły. Wydaje ci się, że jedyne co dostajesz, to cios za ciosem od mniej lub bardziej świadomych ciosowania ciebie ludzi, których masz wokół. Wiesz, że to minie, ale na razie nie mija i uporczywie trwa, zbyt długo. 
Nie masz kondycji i najmniejszej ochoty, by ją zdobyć, by wziąć się za siebie, ruszyć z miejsca. Nie masz siły na jakikolwiek wysiłek, a przecież żyjesz, a na to dopiero potrzeba energii. Jakoś ją jednak z siebie wykrzesasz, chociaż tak naprawdę czujesz, że jesteś jakiś przytłoczony, jakbyś na swych barkach dźwigał wielki ciężar. A przecież łykasz leki na uspokojenie, jednak sam nie wiesz czego. Nerwów? Przecież w zasadzie nie jesteś nerwowy. Może jakiegoś takiego niepokoju, który jest w tobie za dnia i w nocy. Cały jesteś bez mocy, obijasz się i potykasz, coś gubisz, zawieruszasz, jakieś rzeczy wypadają ci z rąk. Ciężko ci z tym, ale nie walczysz, poddajesz się, wycofujesz z wszystkich możliwych aktywności, z wszystkiego, z czego się tylko da. Z łatwością siebie przed sobą tłumaczysz i usprawiedliwiasz. No przecież masz rację. Kto, jeśli nie ty? Robisz wyłącznie to, co musisz i myślisz sobie też, że to wszystko, całe to zmęczenie, to przecież może być już starość. Co? Może za wcześnie? Może, a może nie? Zatem, choć wiesz, że to ci może zaszkodzić, ruchy redukujesz do minimum. Jednak codziennie musisz przecież coś zrobić, zatem jednak robisz. I tylko co jakiś czas naprawdę zastanawiasz się, czy to wszystko, to nie jest jakaś poważna sprawa, może depresja, a może jednak jedynie zwykłe lenistwo. 

sobota, 5 lipca 2025

Naprzeciw

Nie jestem pewien, czy tego mnie nauczono, ale jakoś tak wyszło, że najczęściej wychodzę ludziom naprzeciw. Uprzedzam ich ruchy, by było im łatwiej, prościej, wygodniej, szybciej, przyjemniej, by widzieli moje zaangażowanie. Chcę płynąć z wiatrem i z nikim się nie siłować. Ma być miło, chociaż nie zawsze tylko i wyłącznie dla mnie. Chyba po prostu lubię wychodzenie naprzeciw innym ludziom. Sprawia mi to przyjemność i jest dla mnie naturalne, normalne. Tym samym sobie i innym przynoszę takie małe zadowolenia. I choć wydaje się, że tych wszystkich drobnych czynności zupełnie nikt nie dostrzega, to jednak wiem na pewno, że są zauważalne.   
Staram się umieć współpracować ze wszystkimi, chociaż ta relacja nie zawsze jest zwrotna, a bywa wręcz przewrotna, gdy tłumaczyć komuś trzeba, że nie musi mnie kochać, ani nawet lubić, by mnie szanować jako człowieka, dobrze współpracować i wspólnie realizować różne zadania. Zdarza się też, że lubię kogoś, kogo nikt nie lubi. Z różnymi ludźmi robię takie rzeczy, których – jak się potem okazuje – nikt z nimi nigdy nie robił lub oni z nikim nie robili. Odkrywają siebie i poznają nowe możliwości i bywa też, że są pełni autentycznej wdzięczności.
Czasami, niczym anioł, we właściwym miejscu spadam prosto z nieba. Pojawiam się tam, gdzie jestem potrzebny i gdzie coś mogę zdziałać, pomóc, choćby tylko coś wytłumaczyć, pokazać, powiedzieć. Zdarza się też, że otwieram przestrzenie wcześniej niedostępne dla innych. A potem ludzie w tych otwartych już przestrzeniach wędrują dalej samodzielnie, ośmieleni i dumni z siebie. Czasami też ze mną, ale najczęściej już beze mnie, jednak bez lęku, który zwykle towarzyszy wszystkiemu co nowe, nieznane i niepewne. Widziałem ich radość i zadowolenie. Nieraz też dane mi było usłyszeć słowa wdzięczności, proste, miłe: Dziękuję.
Zastanawiałem się po co mi to naprzeciw wychodzenie, i jak dotąd nie znalazłem żadnej odpowiedzi. Ja tak mam, i tyle. Może chcę spełniać oczekiwania ludzi? Może? Najczęściej jest jednak tak, że pojawiam się w miejscu, gdzie oczekiwań nikt raczej nie ma, a już szczególnie w stosunku do mnie. Jestem tu gdzie trzeba i to jest zaskoczeniem dla mnie i dla innych ludzi. Czy zatem chcę zostać zauważonym, zapaść w pamięć i tam zostać, może na dłużej, a jeśli nie, to choćby przez chwilę? Być nie przecinkiem lub kropką, ale wykrzyknikiem?
Zdarza się też, że z tym wychodzeniem naprzeciw czasami mam kłopot, bo nie wszyscy ludzie są gotowi na spotkanie z drugim człowiekiem. Nie okazują żadnej wdzięczności, uważając chyba, że wszystko po prostu im się należy. A tak przecież nie jest. Bywa też, że – szczególnie na koniec – jestem częstowany kopem w tylną część ciała. I tyle z tego mam. I wtedy sobie tak oto myślę: To nieprawda, że jeśli będę dobry, to zostanie to zauważone i adekwatnie nagrodzone. Nic takiego się nie dzieje. O zaszczyty i nagrody trzeba walczyć i się o nie upominać. Trzeba konfrontować się z innymi, no i dużo mówić, niekoniecznie robić. A ja wolę robić, w ciszy, spokoju, i nie lubię konfrontacji, co nie oznacza, że do niej nie dochodzi. 
Na początku naprzeciw jest zawsze nieprzewidywalny i obcy człowiek, który z czasem – co rzadkie – może sam się oswoi lub – co częstsze – da się oswoić. Może też pozostać dziki lub nawet zdziczeć jeszcze bardziej. W końcu jest przecież tak, że w oswojonym dzikusie pozostaje to, co było pierwotne, i może się obudzić w najmniej spodziewanym momencie. Wtedy to lepiej nie być naprzeciw ani nigdzie indziej w pobliżu.